Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muzyka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muzyka. Pokaż wszystkie posty

środa, 25 listopada 2020

Wtorki z gitarzystami

Nadszedł czas ujawnić mojego najulubieńszego gitarzystę. Wygrał irlandzki chłopak we falneli, od którego zioneło morze whisky (niestety, to go zgubiło). Wybitny. Przypominam całą dziesiątkę. Myślę o kolejnym cyklu, ale nie zapominam, że to blog o książkach i filozofii. 


10 Ali Farka Toure/Ry Cooder

9 Jeffie Buckley

8 Neil Young

7 Lindsey Buckingham

6 Barthélémy Attisso

5 Steve Howe

4 Jimmy Page

3 Frank Zappa

2 Johny Marr

1 Rory Gallagher




czwartek, 19 listopada 2020

Wtorki z gitarzystami

Miejsce drugie na mojej liście: Johnny Marr. Nie załapałem się na pokolenie The Beatles, dlatego moimi Beatelsami byli Kowalscy. A Marr stanowi najlepsze połączenie Harrisona i Davisa (The Kinks). Mistrz.









 

środa, 15 lipca 2020

Wtorki z gitarzystami

Zbliża się do końca cykl z moimi ulubionymi gitarzystami. Pozostało jeszcze czterech. Dzisiejsza prezentacja będzie zagadką. Ponieważ mój bohater jest gitarzystą tak znanym i docenianym (mam nadzieję), to zagadka jest czystą formalnością. 

Oto fragment bardzo znanego (mam nadzieję) filmu. Główny bohater filmu (rzecz dzieje się Londynie) przypadkiem (czyżby) trafia na koncert. A na scenie zespół z dwoma gitarzystami. Chodzi mi o wyższego, bruneta, grającego na białej gitarze. Tym razem występuje w roli drugoplanowej (w tej kategorii też dają Oscary). Jednak po głowie krążył mu już plan założenia nowej kapeli - tylko z jednym gitarzystą. Znakomita scena.



środa, 8 lipca 2020

Wtorki z gitarzystami

Jednym z najważniejszych znaków firmowych zespołów grających tzw. rocka progresywnego (muzyka dla wrażliwych - jak reklamowała to pewna firma, sprzedająca kasety magnetofonowe), jest pewien poziom wyszkolenia muzycznego. Jeśli chcecie grać piosenki, które trwają po pół godziny, to naprawdę musicie jakoś wypełnić ten czas. Popisy na klawiszach, perkusji, potem jeszcze raz klawisze, wokalizy i oczywiście niezliczone akrobacje gitarzystów.  
Kiedyś byłem wielkim fanem tego typu muzyki, dziś nie jestem w stanie wysłuchać nawet Pompejów (nie jestem już pewnie taki wrażliwy). Nuda. Rock progresywny znudził nawet samych muzyków, którzy przeszli w stronę rocka eksperymentalnego czy jazzu.

Niemniej jednak Latimer, Gilmour, Fripp, Rothery, Akermann, to w swoim fachu - mistrzowie. Z całej tej grupy, wybieram - mojego faworyta - Steve'a Howe'a. Fantastycznie długie palce. 


środa, 24 czerwca 2020

Wtorki z gitarzystami

Dziś powracam do moich ulubionych klimatów, czyli muzyki świata (nie wiem, jak lepiej to nazwać). Wielką gwiazdą tej muzyki jest Senegalczyk Youssou N'Dour. Niestety, nie gra na gitarze. Gra na niej za to Barthélémy Attisso. I to jak. Z pochodzenia Togijczyk, z wykształcenia prawnik był jednym z filarów legendarnego senegalskiego zespołu Orchestra Baobab. Ten założy w 1970 roku w Dakarze zespół stał się jedną z czołowych przedstawicieli muzyki afrykańskiej (choć mocno w typie son-cubano). Zespół ma się całkiem dobrze, choć Attisso nie nadaje już rytmu i nie wykręca pięknych solówek. W przeciwieństwie do gitarzystów, o których pisałem wcześniej - żyje. Wrócił do swojego zawodu i udziela porad prawnych w niebezpiecznym Lomé. 







wtorek, 16 czerwca 2020

Wtorki z gitarzystami

Wśród słuchaczy muzyki rozrywkowej co raz wybuchają spory, spowodowane odejściami liderów. Czy lepszy był Genesis z Gabrielem, czy z Collinsem? Czy Marillion bez Fisha, to wciąż Marillion? Syd Barret czy Roger Waters, a może Gilmour? itp.

Podobnie było z moimi dzisiejszymi bohaterami (znowu miejsce podwójne), a mianowicie z zespołem The Fleetwood Mac. W pierwszym składzie zespołu Micke'a Fleetwooda (perkusja) na gitarze grał Peter Green. Wcześniej razem grali w kuźni talentów, czyli Bluesbreakers Johna Mayalla. Wybitny gitarzysta i kompozytor. Narzucił zespołowi swój niepowtarzalny, blues-rockowy styl.

W 1970 roku odszedł od zespołu, który stopniowo zmierzał w stronę rocka lub pop rocka. Fani Greena kręcili głowami. Pojawiły się wokalistki (Steve Nicks oraz Christine McVie), pojawiły się przeboje, zespół osiągnął sukces. Z Greenem nie było tak źle. Znacie Black Magic Woman - to jego kompozycja. W 1975 roku miejsce gitarzysty zajął Amerykanin Lindsey Buckingham i niemal wszyscy zapomnieli już o Greenie. 

Uwielbiam Fleetwood Mac zarówno z Greenem, jak i Buckinghamem. Fenomenalni muzycy. Oto dwa tego przykłady. Dwa fantastyczne utwory. Epickie, gotyckie The Green Manalish (na drugiej gitarze świetny, niestety, niespełniony, Danny Kirwan) oraz Big love. Buckingham (też fajnie śpiewa) gra a ja słyszę co najmniej dwie gitary. Niech ktoś to zagra przy ognisku, zdobędzie uznanie.









środa, 3 czerwca 2020

Wtorki z gitarzystami

Dziś będzie krótko, ponieważ moim bohaterem jest Neil Young. Mam nadzieję, że prawie wszyscy o nim słyszeli, a może nawet ktoś zna jego płyty. Trzeba powiedzieć, że cały czas w świetnej formie. 

Tu - moim zdaniem - jego epokowy utwór. Jeśli zrobię listę moich najlepszych utworów, to piosenka o tym, który przyszedł tańcząc zza wielkiej wody, na pewno na niej się znajdzie. 







środa, 27 maja 2020

Wtorki z gitarzystami

Powracam do listy moich ulubionych gitarzystów. Dziś kilka słów o Jeffie Buckley'u.

Moja droga do Buckley'a rozpoczęła się w połowie lat 80. Być może w Programie III Polskiego Radia. Usłyszałem wówczas piosenkę Song to the Siren zespołu This Mortail Coil. TMC był projektem Pana Ivo Watt-Russella, założyciela wytwórni 4AD. Chodziło o to, aby jego podopieczni nagrali kilka fajnych piosenek. Wydali pod tym szyldem trzy płyty. I właśnie z pierwszej płyty (w moim przekonaniu najlepszej) It'll End in Tears (1984) pochodzi owa Pieśń. Robin Guthrie gra na gitarze, Elisabeth Fraser śpiewa, a zatem niemal w całości prezentuje się słynny Cocteau Twins (jesteśmy przecież na blogu o książkach). Fraser wówczas mało śpiewała w znanym ludziom języku, ale wyszło tak:


Nie najgorzej, choć może za bardzo dramatycznie. No, ale łódka tonie, on czeka i usycha itd. Dowiedziałem się, że jest to cover piosenki Tima Buckley'a (napisanej wspólnie z Larry Beckettem) z 1970 roku. Tak oto zainteresowałem się Timem Buckley'em III. Ten amerykański artysta, tworzący na przełomie lat 60/70, był przedstawicielem stylu, nazywanego psychodelicznym folkiem. Podoba mi się ta nazwa. Kalifornijski, radosny folk - w przeciwieństwie do smutasa Dylana. Tak prezentowała się Tim Buckley. 



Niestety, 28 czerwca Tim Buckley 1975 roku, w wieku 28 lat (a jakże), został znaleziony martwy w pokoju hotelowym. Heroina. I jeszcze jeden ważny fakt: w 1966 Tim Buckley został ojcem. Mary Guibert urodziła syna - Jeffa.  I tak oto dotarłem do Jeffa Buckley'a. Poznałem jego muzykę, gdy był już uznaną gwiazdą (choć to chyba złe słowo). Wielki talent. Jego debiut, płyta "Grace" (1994), to jedna z najważniejszych płyty XX wieku. Nowy Dylan, nowy Springsteen... Niesamowity głos, ekspresja i gitara.


W maja 1997 nagrywa nowy materiał w Memphis. 29 maja idzie  popływać w Wolf River. Kilka dni później znajdują jego ciało w rzece.   

Na koniec, ponownie Fraser. Tym razem z Buckley'em. Wiodło im się różnie, o czym mówi ta piękna piosenka.






  




sobota, 22 grudnia 2018

Muchomorki białe

Egon Bondy

Myślę o Mirce –
co też robi –
że z Kochem pije
niebiańskie piwo.

[Przeł. L. Engelking]

Mirka Benešová – młoda dziewczyna poznaje w Pradze muzyka Mejle Hlavse – jednego z najważniejszych muzyków Czechosłowackiej sceny muzycznej (Plastiki, DG 307, Půlnoc). Tworzą piękną parę.
Po kilka latach rozstaje się z Hlavsą i wiąże się z beatinkiem Milanem Kochem – biorą ślub.
Pewnego listopadowego wieczora Mirka Kochova z mężem czekali na tramwaj. W pewnej chwili straciła z oczu swego męża. Szukała go całą noc. Po kilku godzinach znaleziono jego rozjechane ciało w tunelu.
Swe życie poświeciła odnalezieniu, opracowaniu i wydaniu poezji Kocha. Zrealizowała cel. Pierwsze wydanie dorobku męża rozdała znajomym.
Pewnego dnia dwudziestoczteroletnia Mirka Kochova dopisała krzyżyk do swego nazwiska na skrzynce pocztowej, wróciła do mieszkania i odkręciła gaz.

Poeta, filozof Egon Bondy napisał tekst. Hlavsa – muzykę.



Člověk ze zoufalství,
Snadno pomate se
Muchomůrky bílé,
budu sbírat v lese
Muchomůrky bílé,
Bělejší než sněhy
Sním je k ukojení,
Své potřeby něhy
Neprocitnu tady,
Až na jiným světě
Muchomůrky bílé,
budu sbírat v létě
Muchomůrky bílé, muchomůrky bílé
Muchomůrky bílé

czwartek, 13 grudnia 2018

O (istocie) muzyki


Autor - dzieło - odbiorca. Który element jest najważniejszy w artystycznym procesie. Może wszystko jest ważne? Za Georgiem Steinerem stawiam proste pytanie: „Dlaczego właściwie G-moll miałoby być »kluczem smutku«?. No właśnie, dlaczego? Jeżeli odpowiemy na to pytanie, to rozjaśni się również nasz estetyczny dylemat. 


Do poczytania:
G. Steiner: Zerwany kontrakt. Przeł. O. Kubińska. Warszawa 1994.

poniedziałek, 11 grudnia 2017

I'm in love with a Jacques Derrida

Walijskiego muzyka Greena Gartside'a, lidera założonego w 1977 roku zespołu Scritti Politti, z pewnością można zaliczyć do grona najbardziej oczytanych muzyków. A że muzyka to nie sport, to konkurencja nie odstaje.

Na pierwszym albumie "Song of Remember" (1982) znalazł się utwór pod tytułem Jacques Derrida. Myślę, że piosenka wciąż dobrze brzmi. Ale liczą się także słowa. Nie będę dokonywał dekonstrukcji tekstu (patrz niżej), powiem jednak o czymś innym.

Proszę sobie wyobrazić, że słynny (być może także i Cardiff) filozof Jacques Derrida spotkał się z muzykiem. W paryskiej kawiarni porozmawiali sobie między innymi o ekspresji w muzyce. Derrida powiedział, że to, co robi Walijczyk jest częścią tego samego projektu zniszczenia. Jest to ten sam dekonstrukcyjny nastrój – choć w muzyce przejawia się on inaczej. To, co niepokojące zawsze stanowiło doświadczenie dla popu. I tak oto muzyka pop wstąpiła na pierwszy front w walce przeciw logocentryzmowi.

Może zastanawia Państwa dziwna nazwa zespołu. I tu jeszcze raz znajdujemy potwierdzenie oczytania Greena Gartside’a.

 Oto fragment tekstu:

I'm in love with the bossanova
He's the one with the cashanova
I'm in love with his heart of steel
I'm in love
I'm in love with the bossanova
He's the one with the cashanova
I'm in love with his heart of steel

I'm in love

How come no-one ever told me
Who I'm working for
Down among the rich men baby
And the poor

Here comes love for ever
And its here comes love for no-one
Oh here comes love for Marilyn
And it's oh my baby oh-oh my baby
What you gonna do?
In the reason - in the rain

Still support the revolution

I want it I want it I want that too
B'baby B'baby it's up to you
To find out somethin' that you need to do
Because

'm in love with a Jacques Derrida
Read a page and know what I need to
Take apart in my baby's heart
I'm in love
I'm in love with a Jacques Derrida
Read a page and know what I need to
Take apart in my baby's heart
I'm in love

To err is to be human
To forgive is too divine
I was like an industry
Depressed and in decline

A tu piosenka:



Do posłuchania:
Sctitti Polliti: Song of Remember (1982)

Do poczytania:
J. Derrida: O gramatologii. Przeł. B. Banasiak. Warszawa 2011.

środa, 18 lutego 2015

Selma putuje na fakultet

Przy okazji rozpoczęcia nowego semestru akademickiego przypomniała mi się pewna piosenka. Historia jest smutna. Ona – Selma, jedzie na studia. On – nie jedzie. Nie wiadomo z jakich powodów. Były to (normalne) czasy, kiedy nie wszyscy jeszcze studiowali. Pomaga jej zanieść walizkę na dworzec. Jest to ostatnia chwila, by wyznać jej miłość. Nie wyznaje. Z jego ust wydobywa się tylko "Cześć, Selmo, proszę cię, nie wychylaj się przez okno". Niewiele. Selma pojechała. On pozostał. Były to czasy, kiedy nie można było wysłać smsa i naprawić straconą szansę. I tak nie miał szans, gdyż Selma nie pojechała na wakacje, obóz harcerski, do pracy za granicą, lecz wyjechała na uniwersytet. A jak wiadomo nauka i cnota rzadko idą w parze.

On - Vlado Dijak
Tekst napisał poeta Vlado Dijak, muzyka jest dziełem Gorana Bregovica. "Selma" Białego guzika nadal brzmi świetnie.




wtorek, 23 grudnia 2014

Gdzież Jeruzalem jest?


Czas odświeżyć cykl: przy muzyce o literaturze. Dziś będzie mowa o zespole, który trudno będzie jednak ożywić, czyli o progresywnej kapeli Emerson, Lake and Palmer. W swych indywidualnych konkurencjach: klawisze, wokal i perkusja panowie należą do czołówki w historii muzyki rozrywkowej. Po świetnie przyjętych płytach Tarkus (1971) oraz Pictures at the Exihbition (1971) zespół niemal osiągnął sławę i poziom Floydów czy Crimsonów.  

Wydaną w 1973 roku płytę Brain, Salad Surgery otwiera ich interpretacja utworu Sir Huberta Parry'ego z 1916 roku skomponowanego do tekstu Williama Blake'a, stanowiącego z kolei przedmowę do poematu Miltona. Wiersz oparty jest na legendzie jakoby młody Jezus z Józefem wędrowali sobie po zielonych wzgórzach Anglii. I chociaż raczej nie jest to prawda a oczu blask syna Boga nie przedarł się przez mgłę nad Glastonbury, to myśl o nowym Jeruzalem na stałe zagościła w serach Anglików. Lake z charakterystycznym dla siebie patosem odśpiewał ów hymn. Stacja BBC na początku nie chciała odtwarzać utworu, uważając, że nie jest to taka sobie zwykła piosenka. Poza tym, czy hymn może spaść na liście przebojów z miejsca 7 na 11?   

Emerson i Moog
Piosenka ma jeszcze jednego bohatera: - jest nim debiutujący wówczas syntezator Moog (nazwa pochodzi od konstruktora i muzyka Roberta Mooga), którego później używano między innymi w muzyce dyskotekowej.



William Blake

Czy kiedykolwiek Jego stopy
Przez zieleń naszych pastwisk szły?
Baranek Boży czy nawiedził
Tę ziemię za pradawnych dni?

Czy Jego oczu blask się przedarł
Przez tę na wzgórzach naszych mgłę?
Gdzież Jeruzalem jest? Tu wiecznie
Szatańskich młynów praca wre.

Przynieś mi strzały mej tęsknoty,
Przynieś mi włócznię, przynieś łuk!
Przegonię chmury! Rydwan złoty,
Płonąc, łomocze w twardy bruk.

Z tej walki duchów nie ucieknę,
Miecz nie wypadnie z moich rąk,
Aż Jeruzalem zbudujemy
Pośród zielonych Anglii łąk.

Przeł. Zygmunt Kubiak

Do posłuchania:
Emerson, Lake and Palmer: Brain, Salad Surgery (1973)

poniedziałek, 5 maja 2014

Każdy, kto miał serce

„Piosenka nigdy nie przychodzi do mnie w pełni uformowana, w oślepiającym błysku natchnienia. Moja metoda pracy to dłubanie. Majstrowanie. Jeśli melodia wpada mi zbyt łatwo do głowy, uznaję, że nie jest zbyt dobra, wywracam ją na nice, przyglądam się jej w środku nocy. Piosenka jest krótką formą i wszystko w niej ma znaczenie. W trwającym czterdzieści pięć minut utworze może ci ujść sucho nawet morderstwo. Ale nie w trzyipółminutowej piosence”.

Burt Bacharach to geniusz. Napisał chyba ze sto hitów, które wciąż są za takie uznawane. Z pisaniem książek nie idzie mu już tak dobrze, czego przykładem jest jego autobiografia, która niedawno ukazała się w Polsce. Książka nosi tytuł jednego z jego wielkich przebojów Krople deszczu padają mi na głowę. Oryginalnym tytułem jest inna – ponoć w Polsce mniej znana piosenka  Anyone Who Had a Heart. Stateczny Pan opowiada głównie o swym wykształceniu muzycznym, perfekcjonizmie, doprowadzającym muzyków z nim pracujących do szału, o kobietach (miał cztery żony), o koncertach z Marleną Dietrich, o tragicznym życiu jego córki Nikki (popełniła samobójstwo), o fascynacji wyścigami konnymi, o współpracy i rozstaniu ze swym znakomitym tekściarzem Halem Davidem. Nie można powiedzieć, by książka wciągała, pewnie zadowoli jedynie fanów Bacharacha. Napięcie wprowadzają przede wszystkim wypowiedzi innych osób, które czasem stawiają mistrza w złym świetle – zwłaszcza w kwestiach rodzinnych. Choć w sumie interesujący z niego gość, no i geniusz.   

Dla młodziaków, którzy nie za bardzo ogarniają o kim mowa (co jest szczerze mówiąc: obciachem), przedstawiam wypowiedź człowieka, którego może znają. Noel Gallagher rzecze: „Gdybym potrafił napisać piosenkę w połowie tak dobrą jak This Guy’s in Love with You czy Anyone Who Had a Heart, umarłbym szczęśliwy”. I jeszcze raz bądźmy szczerzy: nie potrafi.

I coś do posłuchania, z setki hitów, wybieram coś mniej znanego, fantastyczna muzyka z fantastycznego filmu:



Do poczytania:
Burt Bacharach: Krople deszczu padają mi na głowę. Autobiografia. Przeł. Andrzej Szulc. Warszawa 2014.



sobota, 14 grudnia 2013

Sahara Blue

Jak powszechnie wiadomo poezja w muzyce rockowej sprawdza się tak sobie. W ogóle poezja z muzyką jest raczej trudna do strawienia. Bywają jednak wyjątki. I tak, chciałbym przypomnieć dziś projekt powstały w rocznicę 100-lecia śmierci Arthura Rimbauda. Przewodził mu znany francuski kompozytor i producent Hector Zazou (z pochodzenia Algierczyk). Człowiek znany i ceniony w środowisku muzycznym. Często -  niezbyt trafnie - porównywany do Davida Byrne'a czy Petera Gabriela. Na pewno cechowała go ta sama pasja poszukiwania nowych brzmień w muzyce. Jak zawsze dobrał sobie zacnych współpracowników, by wspomnieć tylko Davida Sylviana, Johna Cale'a, Ryuichi Sakamoto, Billa Laswella czy Lise Gerard. No i jeszcze pan Depardieu jako głos. Powstała bardzo ciekawa płyta, nasycona elektroniką i Saharą, na której udało się wybrnąć z odwiecznego dylematu "śpiewania poezji" (i nie tylko za pomocą "spoken word over music"). Warto posłuchać, a przy okazji odkurzyć jakąś starą antologię poezji francuskiej.  

Oto fragment:


Chęci teraz nabrałem 
Tylko na piach i kamienie 
Powietrze jadam codziennie 
Żelazo, węgiel i skałę....

Hector Zazou (1948-2008)
Do posłuchania

Hector Zazou: „Sahara Blue” (1992)
Do poczytania: 
Arthur Rimbaud (cokolwiek)

poniedziałek, 15 lipca 2013

Rozczarowana Peggy Lee

„Czy wie pan, drogi panie, co to jest rozczarowanie?” (T. Mann)


W naszym cyklu przy muzyce o literaturze nadszedł wreszcie czas na Tomasza Manna. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku na listach przebojów (a jakże!) pojawiała się piosenka „Is That All There Is?”. Zagadkowy tytuł, ponura muzyka i nieco przygnębiający tekst sprawił, że piosenka szybko zdobyła sobie miano „egzystencjalnej”. Utwór napisał znany tandem: Jerry Leiber (tekst) oraz Mike Stoller (muzyka). Wcześniej dali się poznać jako autorzy żwawej piosenki o zapuszczonym psie, który nie może przestać wyć. W sumie zrobili kawał dobrej roboty – nie tylko dla Elvisa. Celowali w największych. Naszą piosenkę pisali z myślą o Marlenie Dietrich. Ta na (nie)szczęście odmówiła. W rezultacie piosenkę zaśpiewała (choć może to za dużo powiedziane, bo znacznie więcej tam melorecytacji) amerykańska piosenkarka i aktorka Peggy Lee (ta od „Fever”). Jak wyszło? Powiem tylko, że nikt już nie żałował, że nie zaśpiewała tego Dietrich. Ale wróćmy do Manna.

Inspiracją Leibera była bowiem nowela Manna „Rozczarowanie”. Pewnie dla wielu z was może być niespodzianką, że niemiecki pisarz w ogóle napisał coś, co nie ma pięciuset stron. A jednak. Kilkustronicowa nowela przedstawia spotkanie narratora ze starszym mężczyzną, opowiadającym o różnych epizodach swego życia. „Wyznaję, że mnie słowa tego osobliwego pana wprawiły zakłopotanie, i lękam się, że i teraz jeszcze nie będę w stanie powtórzyć ich w taki sposób, aby wzruszyły innych w tym samym stopniu, jak mnie samego owego wieczoru. Może działanie ich polegało na dziwnej otwartości, z jaką udzielił mi ich człowiek zupełnie nieznajomy”. Człowiek ów opowiedział mu o swym rozczarowaniu, które pojawiało się już w dzieciństwie, wspominał mu też o doznanym szczęściu, które również go rozczarowało...

Tekst piosenki jest oczywiście swobodną wariacją na temat tekstu Manna, ale myślę, że nawet lodowaty Adrian Leverkühn wzruszyłby się słowami śpiewanymi przez Peggy Lee.

Is that all there is, is that all there is?
If that’s all there, my friends, then let’s keep dancing
Let’s break out the booze and have a ball
If that’s all there is



Do poczytania:
Tomasz Mann: „Nowele”. Przeł. Leopold Staff (różne wydania)
Do posłuchania:
Peggy Lee: „Is that all theres is?” (1969)

środa, 3 kwietnia 2013

Booklovers

Dawno nie było nic w naszym cyklu "przy muzyce o literaturze". Już niedługo o Plastikach i ich literackich inspiracjach. A dziś zespół The Divine Comendy z Irlandii Północnej. Nazwa zobowiązuje. Bardzo sympatyczna piosenka.




sobota, 12 stycznia 2013

O 4:48 odwiedza mnie normalność


Czas na kolejny odcinek serii „literatura w muzyce”.

Zespół Tindersticks usłyszałem po raz pierwszy w audycji Tomasza Beksińskiego. Świetny klimat i głos Stuarta Staplesa sprawił, że od razu stałem się ich fanem. Ostatnia płyta potwierdziła dobrą formę zespołu z Nottingham.  

Z twórczością Sarah Kane zapoznałem się dopiero po jej tragicznej śmierci. Pamiętam, że toczył się wówczas spór wokół jej dramatów; że niby takie brutalne, że to tylko moda, która przeminie… podczas gdy Słowacki i Fredro niczym platońskie idee będą zawsze. I w ogóle kogo mogą obchodzić majaki chorej kobiety.

Kilka lat po jej śmierci zespół Tindersticks wydał utwór 4:48 Psychosis. Wykorzystano w nim fragmenty dramatu Kane o tym samym tytule. Jest to jej ostania praca, pisana częściowo w szpitalu, gdzie zmagała się z głęboką depresją. Niedawno przypominałem sobie tę sztukę. Wciąż robi wrażenie.  

Świetny utwór, choć raczej nie do nucenia.   

Uwaga: proszę nie patrzeć na obrazki tylko słuchać.



(fragment)

O 4:48
gdy odwiedzi mnie desperacja
powieszę się
wsłuchana w oddech Osoby którą kocham

O 4: 48
szczęśliwej godzinie
gdy odwiedza mnie jasność
ciepła ciemność
wsiąka w me oczy*

Do posłuchania:

Tindersticks: Waiting for the Moon (2003).

Do poczytania:

*Sarah Kane: Psychoza 4.48 (przekład fragmentu: Klaudyna Rozhin).


niedziela, 2 września 2012

Śniąc o ulicy miłosierdzia

Pisałem już o zacnym (choć z czasem coraz mniej) zespole Genesis i ich nieszczęśliwym, skrzętnie zbadanym przez profesora Ptaszora potworze płaczku. Dziś pora na Petera Gabriela. W 1986 roku wydał album So. Płyta wydawała się łatwiejsza niż poprzednie. Czyż nie fajnie mieć czasem jakiś przebój? I faktycznie dopiero ten album, choć Gabriel wcześniej nie był muzykiem anonimowym, otworzyły mu drogę dla szerszej publiczności. A hitów było tam niemało, by wspomnieć tylko Red Rain, Sledgehammer czy zaśpiewany wspólnie z Katarzyną Wielką Don’t Give Up.

Jako że mowa ma być tu o literaturze w muzyce, chciałbym przywołać inny utwór z So, a mianowicie: Mercy Street. Jest on bowiem zainspirowany poezją Anne Sexton (m.in. poematem 45 Mercy Street). Mówiąc precyzyjniej: poezją i postacią samej poetki. Zresztą poezja jej w zasadzie nie wykracza poza osobiste przeżycia, bardzo często są to intymne wyznania – jednym słowem poezja konfesyjna. Jeżeli teraz komuś przyszła na myśl Sylwia Plath – to jest bardzo blisko. Zresztą obie Panie łączy nie tylko poezja (a może: nade wszystko poezja), ale też próby samobójcze – do poezji jako terapii namówił Sexton psychiatra po jej pierwszej próbie odebrania sobie życia, do tego doszła depresja i skomplikowane sytuacje rodzinne. Prawie to wszystko jest w pięknej piosence Gabriela.

Oto fragment tekstu Gabriela:
Looking down on empty streets, all she can see 
are the dreams all made solid 
are the dreams all made real 
[…]
dreaming of mercy st. 
wear your insides out 
dreaming of mercy 
in your daddy’s arms again 
dreaming of mercy st. 
’swear they moved that sign 
looking for mercy 
in your daddy’s arms 
mercy, mercy, looking for mercy
mercy, mercy, looking for mercy 
Anne, with her father is out in the boat 
riding the water 
riding the waves on the sea
I początek poematu 45 Mercy Street:
In my dream, 
drilling into the marrow 
of my entire bone, 
my real dream, 
I'm walking up and down Beacon Hill  searching for a street sign – 
namely MERCY STREET. 
Not there. 
I jeszcze raz poetka:
Mr mój
Spójrz, jak ponumerował błękitne żyły
W moich piersiach. Co więcej, jest tam dziesięć piegów.
Teraz poszedł w lewo. Teraz poszedł w prawo.
Teraz buduje miasto, miasto mięsa.
Jest przemysłowcem. Przedtem głodował w celach
i, proszę państwa, złamano go żelazem,
krwią, metalem i triumfującym mieczem
śmierci jego matki. Lecz rozpoczął od nowa.
Teraz konstruuje mi ciało. To miasto go połknęło.
Wybudował mnie z chwały desek.
Ulepił mnie z cudów betonu.
Ustawił we mnie sześćset ulicznych znaków.
Kiedy tańczyłam, on budował muzeum.
Zbudował dziesięć bloków, gdy przeciągałam się w łóżku.
Kiedy odeszłam, skonstruował wiadukt.
Przyniosłam mu kwiaty, a on stworzył lotnisko.
Z lizaków zrobił czerwone i zielone światła.
Lecz w moim sercu, jak dziecko, chodzę na przełaj.
Przeł. Maria Korusiewicz
Do posłuchania:
Peter Gabriel: So (1986)
Do poczytania:
Anne Sexton: Kochając zabójcę. Przeł. Maria Korusiewicz.  Wyd. Zysk i S-ka. Poznań 1994.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Dłoń jego krwawa


Czas na koleją część z cyklu literatura i muzyka. 

Kiedy rozpoczęła się narada, Szatan zapytał: czy jesteśmy gotowi do nowej walki, by odzyskać niebiosa? Czy jesteśmy gotowi na Najwyższego uderzyć zdradliwie? Głosy były podzielone.

„A jeśli zechce tchnienie owe,
Co roznieciło płomienie posępne,
Wzmóc je siedemkroć, znowu podrażnione,
I wrzucić nas tam? Albo jeśli z góry
Zemsta wstrzymana znów uzbroi prawą
Dłoń jego krwawą, która spadnie na nas?” *

Niebo i piekło zmieszało się i złączyło. Raj jest już utracony. 

He’s a ghost, he’s a god
He’s a man, he’s a guru
You’re one miscroscopic cog
In his catastrophic plan
Designed and directed by
His red right hand **

Ale to nie koniec historii. Pewnej nocy przyszedł gość do naszego małego domu. Gdy wróciłem na ścianie było napisane krwią ofiar „his red right hand”. Powiedzieli mi, że to z Raju utraconego Miltona. La la la... ***

Do poczytania:
John Milton: Raj utracony. Przeł. Maciej Słomczyński. PIW. Warszawa 1974. *
Do posłuchania:
Nick Cave: „Let Love In” (1994) **
Nick Cave: „Murder Ballads” (1996) ***