Pisałem już o zacnym (choć z czasem coraz mniej) zespole Genesis i ich nieszczęśliwym, skrzętnie zbadanym przez profesora Ptaszora potworze płaczku. Dziś pora na Petera Gabriela. W 1986 roku wydał album So. Płyta wydawała się łatwiejsza niż poprzednie. Czyż nie fajnie mieć czasem jakiś przebój? I faktycznie dopiero ten album, choć Gabriel wcześniej nie był muzykiem anonimowym, otworzyły mu drogę dla szerszej publiczności. A hitów było tam niemało, by wspomnieć tylko Red Rain, Sledgehammer czy zaśpiewany wspólnie z Katarzyną Wielką Don’t Give Up.
Jako że mowa ma być tu o literaturze w muzyce, chciałbym przywołać inny utwór z So, a mianowicie: Mercy Street. Jest on bowiem zainspirowany poezją Anne Sexton (m.in. poematem 45 Mercy Street). Mówiąc precyzyjniej: poezją i postacią samej poetki. Zresztą poezja jej w zasadzie nie wykracza poza osobiste przeżycia, bardzo często są to intymne wyznania – jednym słowem poezja konfesyjna. Jeżeli teraz komuś przyszła na myśl Sylwia Plath – to jest bardzo blisko. Zresztą obie Panie łączy nie tylko poezja (a może: nade wszystko poezja), ale też próby samobójcze – do poezji jako terapii namówił Sexton psychiatra po jej pierwszej próbie odebrania sobie życia, do tego doszła depresja i skomplikowane sytuacje rodzinne. Prawie to wszystko jest w pięknej piosence Gabriela.
Oto fragment tekstu Gabriela:
Looking down on empty streets, all she can see
are the dreams all made solid
are the dreams all made real
[…]
dreaming of mercy st.
wear your insides out
dreaming of mercy
in your daddy’s arms again
dreaming of mercy st.
’swear they moved that sign
looking for mercy
in your daddy’s arms
mercy, mercy, looking for mercy
mercy, mercy, looking for mercy
Anne, with her father is out in the boat
riding the water
riding the waves on the sea
I początek poematu 45 Mercy Street:
In my dream,
drilling into the marrow
of my entire bone,
my real dream,
I'm walking up and down Beacon Hill searching for a street sign –
namely MERCY STREET.
Not there.
I jeszcze raz poetka:
Mr mój
Spójrz, jak ponumerował błękitne żyły
W moich piersiach. Co więcej, jest tam dziesięć piegów.
Teraz poszedł w lewo. Teraz poszedł w prawo.
Teraz buduje miasto, miasto mięsa.
Jest przemysłowcem. Przedtem głodował w celach
i, proszę państwa, złamano go żelazem,
krwią, metalem i triumfującym mieczem
śmierci jego matki. Lecz rozpoczął od nowa.
Teraz konstruuje mi ciało. To miasto go połknęło.
Wybudował mnie z chwały desek.
Ulepił mnie z cudów betonu.
Ustawił we mnie sześćset ulicznych znaków.
Kiedy tańczyłam, on budował muzeum.
Zbudował dziesięć bloków, gdy przeciągałam się w łóżku.
Kiedy odeszłam, skonstruował wiadukt.
Przyniosłam mu kwiaty, a on stworzył lotnisko.
Z lizaków zrobił czerwone i zielone światła.
Lecz w moim sercu, jak dziecko, chodzę na przełaj.
Przeł. Maria Korusiewicz
Do posłuchania:
Peter Gabriel: So (1986)
Do poczytania:
Anne Sexton: Kochając zabójcę. Przeł. Maria Korusiewicz. Wyd. Zysk i S-ka. Poznań 1994.
Ja bym powiedział, że cała płyta "So" była przebojem. Przetrwała próbę czasu i słucha się jej równie dobrze dzisiaj jak ćwierć wieku temu, jak ten czas leci :-)
OdpowiedzUsuńPrzykład autorki, który potwierdza tezę o nieszczęściu jako źródle literatury ;) Pytanie tylko, czy takiej rozpaczliwej literatury chcemy. Nie umiem teraz tego rozstrzygnąć, ale przyznaję, że zawsze czuję się niezręcznie wobec takiego zacięcia "konfesyjnego". Chociaż pewnie i spowiadać można się z wdziękiem, i znalazłoby się na to kilka literackich przykładów. Ale mam wrażenie, że gdzieś na tym blogu już odbyła się dyskusja o powściągliwości w literaturze, zdaje się, że przy A. Munro ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Cóż mogę powiedzieć. Peter Gabriel wielkim artystą jest i właściwie nie sposób pominąć jego dorobku mówiąc o muzyce rockowej. W przeciwieństwie do kumpla z zespołu Phila Collinsa nie wybrał naprostszej drogi, znaczonej wieloma przebojami, aczkolwiek właśnie płyta "So" bywa uznawana za "sprzedanie się" i pójście w ślady Collinsa (czarne rytmy w "Sledgehammer" czy "Big Time"), ale przecież trudno uznać takie "Don't Give Up" za komercyjny banał. Ze swej strony bardzo polecam płytę "Us" z 1992. Jest tam tak cudowny kawałek jak "Blood of Eden" zaśpiewany w duecie z Shinead O'Connor (do tego niezwykle poetycki videoklip), czy mroczny, mający coś w sobie nawet z Roberta Smitha, "Digging In the Dirt", czy cudownie "ciągnący" się "Secret World". Jest jeszcze przejmujące "Come Talk To Me", ale lepsza wersja tej piosenki to ta, z "Secret World Live" w duecie z Paulą Cole. Jeden z absolutnie najbardziej poruszających i najlepszych występów koncertowych w ogóle! Peter Gabriel napisał tą piosenkę, kiedy jego życie rodzinne legło w gruzach, a najstarsza córka nie mogła mu wybaczyć, że ich opuścił. Tej desperacji i żalu w głosie Gabriela nawet nie da się opisać, tego trzeba posłuchać, a najlepiej zobaczyć, cały koncert zresztą jest dostępny na DVD...
OdpowiedzUsuń