Pokazywanie postów oznaczonych etykietą inne. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą inne. Pokaż wszystkie posty

sobota, 17 stycznia 2015

Filozofia mody, filozofia stylu (4)

Hiperrzeczywistość, w której żyjemy wg Jeana Baudrillarda to hiperpesymistyczny świat pustki, oderwania idei od niosących je dotąd znaków, chaosu, transseksualności, transpolityki, transekonomii, transestetyki i… look’u.


Jean Baudrillard
Skoro bowiem wszechestetyzacja rzeczywistości przyczyniła się do nieodwracalnego zaniku kategorii piękna i brzydoty, zaś transseksualizacja sprawiła, że zanikły kategorie kobiecości i męskości, to czemu ten skok w zanik dawnych sensów i klasycznych kategorii nie miałby się dokonać w sferze mody?

Tu także ani piękno, ani powab nie mają już racji bytu. Kluczową hiperkategorią hipernowego hiperświata staje się natomiast look, który nabiera mocy ontologicznego i egzystencjalnego ugruntowania prezentującego ów look podmiotu.

„Każdy z nas poszukuje własnego look’u. Ponieważ nie sposób już znaleźć samopotwierdzenia we własnym istnieniu, pozostaje jedynie pokazać siebie, nie troszcząc się o istnienie, a nawet o bycie oglądanym. Nie: istnieję, jestem, lecz: ukazuję się, jestem obrazem – look, look! Nie jest to już nawet przejaw narcyzmu, lecz pozbawiona wszelkiej głębi ekstrawersja, rodzaj reklamowej szczerości, dzięki której każdy staje się agentem własnego wyglądu”.

Ciekawe, co na tę diagnozę z 1990 roku powiedziałyby dzisiejsze szafiarki…


Jean Baudrillard, Przejrzystość zła. Esej o zjawiskach skrajnych, przeł. Sławomir Królak, Warszawa 2009.

czwartek, 17 stycznia 2013

Filozofia mody, filozofia stylu (3)


W jednym ze swych esejów, Georg Simmel wyjaśnia, że moda pozwala jednocześnie zaspokoić dwie ważne ludzkie potrzeby: indywidualizmu i naśladownictwa. Gdy połączyć ten charakterystyczny dla mody paradoks ze słabą pozycją kobiet w kulturze i społeczeństwie, otrzymamy wniosek jasny (jak to, że 2 + 2 = 4): kobiety z tak szczególną mocą ulegają modzie, gdyż ich słaba pozycja sprawia, że unikają indywidualizmu. W obszarze typowości, w który zostały wrzucone, starają się jednak wyróżnić, co – równie mocno, jak możliwość uniformizacji – daje im właśnie świat mody*.

Być może z tych właśnie względów, które wskazał Simmel, Jean Wahl – słynny francuski filozof, profesor Sorbony, mężczyzna (!) – w tak małym stopniu dbał o swój przyodziewek.
Oto bowiem, czego dowiadujemy się o nim z dziennika młodziutkiej i jakże spostrzegawczej Susan Sontag:
Jean Wahl
„... Wczoraj (wczesnym popołudniem) poszłam na swoje pierwsze paryskie przyjęcie koktajlowe u Jeana Wahla [...]. Wahl okazał się mniej więcej taki, jak się spodziewałam – to drobny, szczupły, stary człowiek przypominający ptaka, o gładkich siwych włosach i szerokich, wąskich ustach. Jest piękny, tak jak piękny będzie Jean-Louis Barrault w wieku 65 lat, ale strasznie rozkojarzony i zaniedbany. Workowaty czarny garnitur z trzema wielkimi dziurami na tyłku, przez które widać (białą) bieliznę; dopiero co wrócił z Sorbony, gdzie wygłosił wykład o [Paulu] Claudelu”**.

Ach ta francuska nonszalancja...


* Chodzi o esej Kobieta a moda, który ukazał się w 1908 roku (sic!). Zarówno Gargamel, jak i Frankenstein wyrażają nadzieję, że wiele od tego czasu się zmieniło.  Choć niestety pewne modowe tezy Simmela pozostają w mocy.
Do poczytania: Georg Simmel, Filozofia kultury. Wybór esejów, przeł. Wojciech Kunicki, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2007.

** Cyt. z książki: Susan Sontag, Odrodzona. Dzienniki. Tom 1. 1947–1963, przeł. Dariusz  Żukowski, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2012.


czwartek, 13 grudnia 2012

Na skrzyżowaniu dróg (filozofia dobrze się ma w Chicago)

Dziś - w ramach naszego cyklu o filozoficznych miejscach - nie lada gratka: filozoficzna kafejka w Chicago.
Wyjątkowo zawieszamy zasadę, zgodnie z którą przedstawiamy tylko te miejsca, które sami odwiedziliśmy - zdjęcia dostaliśmy od naszej korespondentki Martyny, która zajmuje szczególne miejsce w gronie "krewnych i znajomych" Frankensteina i Gargamela:)



Maksyma godna każdego prawdziwego racjonalisty (i... po kilku piwach... antyracjonalisty...)







Na zdrowie!


środa, 21 listopada 2012

Liebster blog




Wyróżnienie otrzymaliśmy od Emmy – autorki bardzo ciekawego, autorskiego bloga Ptasia Piosenka – dziękujemy!
Każdy wyróżniony odpowiada na jedenaście pytań sformułowanych przez wyróżniającego. A następnie wymyśla swoje pytania i zadaje kolejnym jedenastu ulubionym blogerom, z tym, że nie może zwrócić się do tego, od którego otrzymał wyróżnienie.
Uff. To tyle słowem wstępu. Na (niełatwe) pytania Emmy odpowiada żona Gargamela:)

1. W jakiej sytuacji i kiedy skakałeś/łaś ostatnio ze szczęścia?
Jako blogowa introwertyczka – nie zdradzę:)
2. Co Cię ostatnio wkurzyło/wkurza?
Nieustannie wkurza mnie ludzka złośliwość, która - wbrew obiegowej opinii - wcale nie jest jakimś wyjątkowym wyznacznikiem inteligencji. No i oczywisty evergreen - biurokracja:)
3. Kto jest najważniejszym człowiekiem w Twoim życiu?
Por. odpowiedź na pytanie 1.
4. Załóżmy, że spotykasz Boga. Co do niego mówisz?
No, stary – to właściwie czemu istnieje raczej coś niż nic?
5. Wymień jedno swoje spełnione marzenie.
Por. odpowiedź na pytanie 1.
6. ...i jedno takie, które czeka na spełnienie.
Chętnie pomieszkałabym rok w Paryżu.
7. Jakie cechy najbardziej u siebie lubisz?
Ciekawość świata, otwartość, umiejętność cieszenia się z małych rzeczy.
8. ... jakich chciałbyś się pozbyć?
Niecierpliwość i zbyt duży samokrytycyzm. Czasem też trochę się czepiam:)
9. Wymień 3 ulubione książki.
Trudno się zdecydować, szkoda że to nie lista stu ulubionych tytułów:) Postawię więc na klasykę literacką z podtekstem filozoficznym: Mistrz i Małgorzata M. Bułhakowa, Fabryka absolutu K. Capka, Sto lat samotności G. Garcii Marqueza.
10. Wymień 3 rzeczy, które są dla Ciebie najważniejsze w relacjach międzyludzkich.
Życzliwość, uczciwość, lojalność.
11. Lubisz mnie jeszcze?  Jeśli nie, to nie musisz na to pytanie odpowiadać ;-))
No pewnie:) Fajna osóbka z Ciebie:)

Zdecydowaliśmy się nie posyłać „łańcuszka” dalej. Nasze pytania kierujemy do wszystkich czytelników naszego bloga. Jeśli zechcecie odnieść się do nich – choćby do wybranego, jednego z nich – w komentarzach, będzie nam niezmiernie miło.

1.     Z jakim jednym słowem kojarzy Ci się filozofia?
2.     Które z pytań filozoficznych wydaje Ci się najważniejsze?
3.     Jeśli brałeś kiedyś udział w lekcjach/zajęciach z filozofii lub etyki, to jak je wspominasz?
4.     Podaj tytuły trzech fajnych książek, które poznałeś dzięki lekturze blogów.
5.     Co robisz, gdy kończy Ci się miejsce na książki? :)
6.     Podaj tytuł najlepszej książki, jaką przeczytałaś/eś w 2012 roku.
7.     Czy istnieje książka, którą przeczytałeś więcej niż dwa razy?
8.     Co ma decydujący wpływ na decyzję o najbliższej lekturze? Najważniejszy jest Twój nastrój, temat książki, czyjaś opinia? Może systematycznie realizujesz jakiś plan czytelniczy? A może jeszcze coś innego...?
9.     Jakie są Twoje najbliższe czytelnicze plany?
10.  Czy zawsze kończysz rozpoczętą lekturę?
11.  Co sprawiło (lub – kto sprawił), że stałaś/eś się książkowym molem?



sobota, 10 listopada 2012

Filozofia mody, filozofia stylu (2)

Dziś post w ramach zapomnianego, zainaugurowanego przed kilkoma miesiącami cyklu, którego pierwsza część – tutaj
Bohaterką wpisu będzie filozofka, pisarka i feministka – Simone de Beauvoir. Na stronach jej najsłynniejszej książki – Drugiej płci – przeczytamy wiele interesujących uwag na temat stosunku kobiet do swego ciała, niekończącego się procesu pielęgnowania urody oraz podążania za modą. Kobiety nie realizujące siebie, ale męskie wyobrażenie kobiecości, toczą nieustanną, codzienną walkę z własną cielesnością, wciąż stosując kolejne diety, masaże, ćwiczenia, coraz to nowe, kolejne kosmetyki i tak dalej, i tak dalej...

To zjawisko, jak wyjaśnia de Beauvoir, jest charakterystyczne dla patriarchalnej kultury zachodniej, w której to mężczyźni określają kim i jaka ma być kobieta, mogąca zasłużyć na uznanie i miano „kobiecej”.
Po pierwsze bowiem:
Ponieważ kobieta jest obiektem, zrozumiałe, że od sposobu ubierania się zależy jej istotna wartość1.
Po drugie natomiast:
Dzięki rutynie, pielęgnacja urody i troska o garderobę zmienia się w pańszczyznę1.
Konkluzja nie pozostawia złudzeń:
Moda, od której zależne są kobiety, nie ma na celu ukazania autonomicznych jednostek; odwrotnie, pozbawia jak gdyby kobiety transcendencji, wystawiając je na łup męskich pragnień1.

Czyżby zatem prawdziwie świadoma swej autentyczności kobieta, odrzucająca męską definicję kobiecości i sama określająca swoje powołanie miała bezdyskusyjnie pogardzać modą? Otóż z tekstów i zdjęć eleganckiej de Beauvoir wynika zgoła inna konkluzja, zgodnie z którą kobieta świadoma siebie może śmiało korzystać z dobrodziejstw pracy krawców i projektantów – o ile, rzecz jasna, nie robi tego, by przypodobać się mężczyznom.

W wielotomowych wspomnieniach filozofki znajdziemy wiele uwag świadczących o tym, że słynna egzystencjalistka przywiązywała duże znaczenie do strojów – nie tylko swoich.

I tak na przykład, o jednym ze swych pobytów w Paryżu pisze:
Zaprosili mnie na coctail. Był to mój pierwszy występ w eleganckim świecie; nie zabłysłam. Miałam czerwoną, wełnianą sukienkę z dużym kołnierzem z białej piki, o wiele za skromną na tę okazję2.
Zauważa przy tej okazji, że toalety innych zaproszonych na przyjęcie pań były znacznie wystawniejsze i najwyraźniej uszyte specjalnie na tę okazję.
De Beauvoir nie przejęła się jednak swym niedopasowaniem do towarzystwa i wraz z przyjaciółką pogrążyła się w przyjęciach wydawanych w zupełnie innym gronie, podczas których:
[...] pudrowałyśmy twarze na biało, malowałyśmy na krwawo usta i miałyśmy duże powodzenie2.

Na wiele ciekawych obserwacji i uwag dotyczących mody i strojów de Beauvoir natrafimy w listach, które pisała do Nelsona Algrena, amerykańskiego prozaika, z którym była związana przez szereg lat. Przytoczmy jeden z fragmentów tej korespondencji, dobitnie świadczący o tym, że de Beauvoir przywiązywała duże znaczenie do swego stroju i zdecydowanie chciała wyróżniać się nim w tłumie:

W niedzielnym słońcu suknia z Gwatemali zrobiła prawdziwą furrorę, w »Deux Magots« nieznajomi ludzie podchodzili i pytali, skąd ją wzięłam, wszyscy sprzedawcy i przyjaciele wprost oniemieli. Kazałam sobie uszyć spódnicę z zielono-fioletowego materiału z Chichicastenango, do zielono-fioletowej bluzki z Patzcuaro, na głowie noszę piękną szarfę, którą kupiłam w Taxco, kolczyki murzyńskiej dziewczyny i, oczywiście, korale. Wyglądam bardzo dziwnie, ale tutaj dziwny wygląd jest mile widziany3.

A na deser – zamiast podsumowania – kilka zdjęć jakże stylowej Simone:






Z Jeanem-Paulem Sartrem
Z Nelsonem Algrenem - czyżby to była słynna suknia przywieziona z Gwatemali...?

Simone de Beauvoir - po prawej. W środku Nelson Algren

Cytaty pochodzą z książek:
[1] Simone de Beauvoir: Druga płeć, tłumaczenie Gabriela Mycielska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1972.
[2] Simone de Beauvoir: W sile wieku, tłum. Hanna Szumańska-Grossowa, Wydawnictwo Jacek Santorski & Co, Warszawa 2004.
[3] Simone de Beauvoir: Listy do Nelsona Algrena. Romans transatlantycki 1947-1964, tłum. Jolanta Kozak, Warszawskie Wydawnictwo MUZA SA, Warszawa 2000.

piątek, 2 listopada 2012

Na skrzyżowaniu dróg (Jan Amos Komeński)


Dziś o ulicy Jana Amosa Komeńskiego (dla kolegów Comenius). Nie byłem jednak w Elblągu, ale w nie mniej pięknych Koszycach. Zresztą nazwiskiem tego wielkiego reformatora, filozofa a nade wszystko pedagoga zadrukowane są niemal całe Czechy i Słowacja.


 Ulica jest długa i szeroka. Można by rzec dojazdowa, prowadzi bowiem do starej części miasta. Raz w roku – w trakcie słynnego maratonu pokoju – można nią także biec.

Maratończyk - nieopodal 
Ps. Spacerując po Koszycach, zupełnie nieprzypadkowo natknąłem się na mojego ulubionego Madziara.

Sándor Márai

niedziela, 21 października 2012

Na skrzyżowaniu dróg (W. Tatarkiewicz, T. Kotarbiński)


Przybyszowi zagubionemu w wielkim mieście, błądzącemu między skupiskami blokowisk warszawskiego Gocławia, pobliskim targowiskiem i zajezdnią autobusową, wyjawi się niczym fatamorgana taki oto – zupełnie niespodziewany – widok:



Widok na Gocław


Gdy znużony kluczeniem po (nie bójmy się tego słowa) peryferiach stolicy, z niedowierzaniem lepiej przyjrzy się drogowskazowi, zobaczy jeszcze bardziej zaskakującą adnotację:






Tak tak. Filozofia rozkwita na obrzeżach Warszawy. Na szczęście nie wyłącznie, o czym napiszemy w najbliższym czasie.
(A przyczynek do krakowskiej geografii filozoficznej – tutaj).

niedziela, 30 września 2012

Nuda... nic się nie dzieje. Jak w polskim filmie


Post dedykujemy Agacie Adelajdzie, która mistrzowsko rozszyfrowała naszą ostatnią filozagadkę.


„Na początku była więc nuda, zwana prozaicznie chaosem. Bóg, znudzony nudą, stworzył ziemię, niebo, zwierzęta, rośliny, Adama i Ewę; ci ostatni, także nudząc się w raju zjedli zakazany owoc. Bóg się nimi znudził i wypędził ich z Edenu; Kain, znudziwszy się Ablem, zabił go; Noe, naprawdę okropnie już znudzony, wymyślił wino; Bóg znowu się znudził ludźmi i zesłał potop, i zniszczył świat; ale potop również znudził Boga do tego stopnia, że przywrócił on piękną pogodę. I tak dalej”*.


Wpadła mi ostatnio w ręce książka Petera Toohey’a zatytułowana Historia nudy. Tytuł intrygujący, tak samo jak entuzjastyczne opisy umieszczone na obwolucie, z rzucającym się w oczy zawołaniem na czele: „Historia nudy wcale nie jest nudna!”.
Niestety, lektura tej książki wynudziła mnie niesamowicie. Chociaż bowiem autor przywołuje ciekawe rozróżnienia (np. na codzienną rutynę i nudę, którą określa mianem „egzystencjalnej”), to brakowało mi dobrego ugruntowania stawianych tez w literaturze oraz jakiś zestawień statystycznych (bo twierdzenia „często”, „większość z nas” czy „czasami” nie wystarczają mi jako uzasadnienie).
Z lektury blogów, na których pojawiła się recenzja książki Toohey’a a także z opinii niektórych znajomych wiem jednak, że są czytelnicy, którym ta książka się podoba.
I tu przechodzimy do TEZY NR 1: Są sprawy fascynujące dla jednych i jednocześnie nużące dla drugich.
Mogłabym rozwinąć ten temat, ale lepiej chyba sięgnąć po klasyka gatunku:



TEZA NR 2: Nuda – wbrew pozorom – nie musi być czymś złym.
Z przeciwnego przekonania wychodzą chyba rodzice maluchów, które MUSZĄ systematycznie uprawiać trzy dyscypliny sportu, uczyć się regularnie co najmniej dwóch języków i szlifować jakiś dodatkowy „talent”, jak dziś określa się jakiekolwiek hobby, do którego garną się dzieciaki.
Jak jednak przekonują psychologowie, nuda to kreatywne zajęcie. Dobrze jest pozwolić dzieciom na swobodne obserwowanie świata, które wcale nie musi być powiązane z jakąkolwiek aktywnością.
To zresztą odnosi się także do dorosłych – wszak niejednokrotnie „leniwe” popołudnie spędzone na kanapie ze swymi myślami okazuje się bardziej rozwijające niż tzw. „aktywny” wypoczynek (czyż nie z tego – między innymi – rodzi się filozofia?).
Tu jednak można wysunąć uzasadnioną wątpliwość – czy aby na pewno wciąż mówimy o nudzie...?



* Cyt. z książki: Alberto Moravia, Nuda, tłum. Monika Woźniak, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2010.



niedziela, 19 sierpnia 2012

O używkach w filozofii. Przyczynek


Dla tych, którzy mają autorowi za złe że lubi stare
wino i kurtyzany (mniej więcej coś takiego powiedział Arystyp)

Dzisiejszy post dedykujemy Anonimowemu Czytelnikowi, który odgadł naszą ostatnia filozagadkę.

In vino veritas: Nie od dziś wiadomo, że w prawda leży w winie. Wino jest nie tylko dobrym towarzyszem filozofa, ale sama filozofia zrodziła się z wina. Od Platona po Bergsona filozofowie przy pomocy wina upewniali się o cudownej a zarazem nieuchwytnej relacji duszy i ciała. Uwaga ta nie dotyczy filozofów niemieckich – ci bowiem duszę rozgrzewają wyłącznie piwem.
In aqua santias: O tym trzeba zawsze pamiętać. Filozof Chryzyp wypiwszy nie zmieszane wino odszedł z tego świata.

Uczta Platona (Anselm Feuerbach, 1869)

O kawie można mówić wiele. Tak jak wino jest początkiem filozofii, tak kawa zapoczątkowuje filozoficzną nowożytność. Służy długiemu przesiadywaniu i wraz z dymem stanowi jeden z istotnych elementów udanej debaty filozoficznej. Osobiście papierosów czy fajki filozofom nie polecam, chyba, że jak radzi Kant „dla wyregulowania wypróżnień”.


Sartre, Simone, Vian w Cafe de Flore   

Walter Benjamin w celach naukowych (a jakże) palił haszysz. Chciał bowiem sprawdzić możliwości ludzkiego poznania: czy istnieje coś co można nazwać spostrzeżeniem haszyszowym? A pewnie, że istnieje. Oto przykład: „Rura do pieca staje się kotem. Gdy pada słowo „imbir”, nagle zamiast biurka pojawia się stragan z owocami, w którym chwilę potem na powrót rozpoznaje biurko. Przypominam sobie 1001 noc”*.

Ze słodyczy filozofowie preferują rzecz jasna ciasteczka Leibniz, choć i nie pogardzą mlecznym Prince Polo.

Jeżeli zaś chodzi o afrodyzjaki (czy to są używki...?), to gdzieś czytałem, że zaszkodziły Lukrecjuszowi. Większości jednak nie szkodzą, czego najlepszym przykładem jest Aleksander z Afrodyzji. Co więcej, w epoce pokartezjańskiej, w której wciąż żyjemy, afrodyzjaki bywają niezbędne dla osiągnięcia pełni człowieczeństwa, gdyż: erectio ergo sum.

Ps. O dopalaczach w filozofii jak dotąd nie słyszałem.

* W. Benjamin: O haszyszu. Przeł. Ewa Drzazgowska. Wyd. Aletheia. Warszawa 2012.

piątek, 22 czerwca 2012

Strategia uniku

Ostatnio stwierdziliśmy z Debe, że dopiero po założeniu bloga dogłębnie poznaliśmy reguły rządzące światem książkowej blogosfery. Na początku kilka rzeczy wprawiło nas w zadziwienie – w tym tzw. „stosiki” i równie egzotyczne „podsumowania miesiąca”. Później odkryliśmy także cykle „łańcuszków” – zabaw, w których blogerzy wzajemnie przepytują się z literackich upodobań i czytelniczych nawyków.
O ile dwie pierwsze sprawy są mi kompletnie obce, to do ostatniej nieco mi bliżej.  Choć nie biorę udziału w takich zabawach, temat przyzwyczajeń czytelniczych jest mi bardzo bliski. Poza tym, że poddaję dogłębnej refleksji rozmaite własne nawyki (szczególnie, jeśli są żywcem z Dnia świra wyjęte...), to także z upodobaniem śledzę czytelnicze zwyczaje bohaterów książek. Szczególnie, jeśli przypominają moje – choć nie tylko.
Dziś coś na ten temat – a punktem wyjścia będzie cytat z książki Iana McEwana Na plaży w Chesil. Książka niezbyt dobra, zwłaszcza jak na tego autora. Udało się jednak McEwanowi stworzyć szkice kilku całkiem ciekawych postaci, z interesującym podejściem zarówno do życia, jak i czytania.
Jedna z nich – nauczycielka akademicka, filozofka, przyjaciółka Iris Murdoch i matka głównej bohaterki powieści – w zasadzie każdą życiową sprawę sprowadza do tematu książek: „Za każdym razem, gdy trafiał się jakiś problem natury intymnej, przenosiła się myślami na salę wykładową, używała coraz to dłuższych i dłuższych słów i nawiązywała do książek, które jej zdaniem wszyscy powinni przeczytać”*.
Ową filozofkę poznajemy jedynie z perspektywy Florence (głównej bohaterki książki), która – jak widzimy – nie mogła zbytnio liczyć na matczyną poradę. Gdyby jednak pominąć tę perspektywę, to można powiedzieć, że jest McEwan przedstawia całkiem ciekawą strategię unikania niewygodnych pytań. Zamiast mętnych wyjaśnień – w szczególnie w sprawach nie-do-wyjaśnienia lub niewygodnych-do-wyjaśnienia – zawsze można przywołać na pomoc redukcję ejdetyczną, imperatyw kategoryczny czy nawet posłużyć się (prawdziwą!) łaciną.

* Cytat pochodzi z książki: Ian McEwan, Na plaży w Chesil, tłum. Andrzej Szulc, Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz, Inowrocław 2008.

czwartek, 14 czerwca 2012

Filozofia mody, filozofia stylu (1)

Debe wykazywał na naszym blogu ostatnio, jak duże znaczenie Kant przywiązywał do swego przyodziewku. Można pokusić się o stwierdzenie, że nie był on bynajmniej w tej sprawie wśród filozofów wyjątkiem.
Oto, jak modną atmosferę korytarzy marburskiego uniwersytetu początku XX wieku wspomina Hans-Georg Gadamer: „Hartmann szedł na wykład, jak zawsze w prążkowanych spodniach, czarnym surducie i staromodnym białym kołnierzyku, Heidegger w drodze z wykładu w kostiumie narciarskim. Hartmann zatrzymał się i rzekł: »Czy to możliwe, żeby Pan chodził tak na wykłady?«”.

Modowy purysta - Nicolai Hartmann

Jak widać, sprawy ciała – a ściślej rzecz biorąc: odzienia – były dla  tych uczonych równie ważne, jak sprawy ducha. I to dla nich obydwu – nie należy bowiem po powyższym fragmencie pochopnie sądzić, że Heideggerowi obojętne były te kwestie. Świadectwo znajdziemy także u Gadamera, który tak pisze o autorze Bycia i czasu: „Nie zawsze oczywiście biegał w stroju narciarskim, ale też nigdy w czarnym surducie. Nosił raczej własne ubranie, które nazwaliśmy »egzystencjalnym«, zaprojektowany przez malarza Ottona Ubbelohdego nowy męski strój, nieco nawiązujący do stroju chłopskiego, w którym Heidegger rzeczywiście miał w sobie coś ze skromnej okazałości odświętnie ubranego chłopa”.

Heidegger i strój egzystencjalny

Od razu napiszę, że daleka jestem od lekceważenia kwestii odpowiedniego stroju dla filozofa. Moda, to wbrew powszechnemu przekonaniu wcale nie najmniej ważny problem filozoficzny (zarówno w teorii, jak i w praktyce!) - o czym mowa będzie w dalszych postach spod znaku "filozofii mody".



Cytaty pochodzą z książki: Hans-Georg Gadamer, Moja droga do filozofii. Wspomnienia, tłum. J. Wilk, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2000.

czwartek, 7 czerwca 2012

Złota piłka

Mistrzostwa czas zacząć.

„Zaprawdę, cel miał Zaratustra, piłkę swą wyrzucił: i oto wy, przyjaciele moi, jesteście celu mego dziedzice, wam też przerzucam piłkę swą złotą.
Nade wszystko drogim jest mi wasz widok, przyjaciele, kiedy złotą rzucacie piłką! I dlatego też pobędę jeszcze nieco na ziemi: wybaczcież mi to, proszę!”

Tako rzecze Zaratustra (Fryderyk Nietzsche)


sobota, 19 maja 2012

Na skrzyżowaniu dróg (R. Ingarden)

Dziś inauguracja nowego blogowego cyklu, w którym będziemy odnotowywać miejsca - ulice, place, skwery etc. etc. poświęcone filozofom.
Na blogu znajdą się tylko te filozoficzne miejsca, które sami odwiedzimy i udokumentujemy.

Na początek Kraków i...


Ulica to zacna, dość powiedzieć, że w jej okolicach znajduje się Biblioteka Jagiellońska, a także niektóre z wydziałów UJ, UR, AGH i UP.

niedziela, 4 marca 2012

O (nie)czytaniu

 „Czytać trzeba na śmierć i życie, bo to największy ludzki dar.
Pomyśl: tylko człowiek umie czytać” (Márai)

Czytasz, przesuwasz powoli kartki, masz ochotę rzucić książkę w kąt, ale wiesz, że autor to wielki pisarz, ponoć ocierał się o Nobla  – wzdychasz i idziesz dalej.

Czytasz, co za lipna historia, masz ochotę podarować książkę najgorszemu wrogowi, ale – podpowiada ci twój czytelniczy Daimonion – daj jej jeszcze jedną szansę.

Czytasz, ołówek bezużyteczny leży z boku, masz ochotę sprzedać książkę na allegro, ale na blogach piszą, że to wybitne dzieło, z tych co zmieniają życie.

Czytać czy nie czytać – oto jest wyzwanie. Co zrobić z książkami, które zaczynają cię nudzić. Muszę przyznać, że sam coraz częściej odkładam takie książki. Mam przy tym malutkie wyrzuty sumienia. A może właśnie w tej nieprzeczytanej części pojawi się Dedalus zajadający magdalenki w Davos? Na szczęście, kiedy sięgam po nową książkę, o swych rozterkach już nie pamiętam.  Jednak muszę przyznać, że zwolennicy „czytania za wszelką cenę”, mają na podorędziu kilka mocnych argumentów. Oto kilka z nich:

- czytanie jest ważniejsze od samej książki,
- lepiej przeczytać jedną całą książkę, niż trzy w kawałkach,
- wierność jest zawsze lepsza niż niewierność,
- kolejna książka może być jeszcze gorsza.

Girl Reading (Pablo Picasso)


Za "męczennikami" murem stoi sam Sándor Márai, który tak oto pisze:

„Zastanów się, zanim weźmiesz do ręki książkę i zaczniesz ją czytać, rozważ to, przynajmniej tak jak wtedy, gdy z ufnością podajesz rękę drugiemu człowiekowi. Bowiem na pewien czas skupiasz na książce uwagę swojej duszy; a to dużo, ponieważ życie jest krótkie, a dusza jest tylko twoja. A kiedy już zdecydowałeś i zacząłeś czytać, czytaj powoli, bardzo uważnie i cierpliwie, jakbyś polemizował ze słusznym wnioskowaniem. I nawet jeśli książka nie odpowiada twojemu gustowi i twoim przekonaniom albo narracja jest nudna i powikłana, doczytają ją do końca. Właśnie dlatego, że życie jest krótkie, a książek jest nieomal tyle, co kropli wody w oceanie, starannie wybieraj książkę, zanim otworzysz jej stronice. Czytaj konsekwentnie i wiernie, ale wybieraj uważnie, ponieważ książce, którą akurat czytasz, podarowujesz cząstkę własnego życie i rozumu. Skoro już zabrałeś się do czytania, bądź wierny książce, także wtedy, gdy ona zwraca się przeciwko tobie, przeciwko twojej duszy i twojemu rozumowi. Książka potrafi być wrogiem; trzeba stoczyć z nią pojedynek do samego końca. Ale odzywaj się tylko do godnych przeciwników; który – jak powiada pewien poeta – nawet w czasie pojedynku należy dać lekcję fechtunku” (Księga ziół. Przeł. F. Netz. Wyd. Czytelnik. Warszawa 2006).

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Trudna sprawa, czyli o szczęściu

Zbyszekspir, który błyskawicznie odgadł naszą ostatnią filozagadkę, zamówił post o szczęściu. Hmmm. Powiem od razu – sprawa nie jest prosta.
Szczęście to bowiem kwestia wysoce problematyczna. Wielu z nas zakłada, że ma go więcej niż inni, co ujawnia się natychmiast, gdy tylko podkusi nas, by skreślić sześć liczb na małym podłużnym blankiecie popularnej gry losowej. Z drugiej jednak strony, mało kto zapytany jak mu się wiedzie, odpowie, że świetnie.
Być może, nawet gdybyśmy czuli się szczęśliwi, intuicyjnie czujemy, że jakoś tak głupio się do tego przyznać? Moglibyśmy wszak trafić na znawcę folkloru, któremu skojarzyłoby się od razu, że „co drugi głupi ma szczęście”. I co on sobie o nas pomyśli?
Trudność tej pozornie banalnej sytuacji może też wynikać z faktu, że podczas, gdy każdy dokładnie wie, kiedy czuje się nieszczęśliwy, to mało kto potrafi powiedzieć, co jest mu do szczęścia potrzebne.
By podeprzeć się jednym z autorytetów największego kalibru, sięgnę po Uzasadnienie metafizyki moralności, gdzie czytamy: „na nieszczęście pojęcie szczęśliwości jest pojęciem tak nieokreślonym, że chociaż każdy człowiek życzy sobie dojść do niej, to jednak nigdy stanowczo i w zgodzie z samym sobą nie może powiedzieć, czego właściwie sobie życzy i chce”. W dalszym fragmencie, Kant – nasz blogowy ulubieniec – nie pozostawia złudzeń: „nawet najbardziej dociekliwy, najpotężniejszy, lecz tym niemniej skończony człowiek nie może wyrobić sobie pojęcia o tym, czego naprawdę chce”.
Pewnie dlatego bajki kończą się zwykle ogólnikowym zdaniem: „żyli długo i szczęśliwie”. Nikt jednak nie wyjaśnia, co by to miało znaczyć. Dom z ogródkiem? Podróż dookoła świata? Szafę pełną markowych ciuchów i BMW w garażu? A może po prostu święty spokój?
Sprawa wydaje się beznadziejna. Na szczęście mamy też w zanadrzu filozofów, którzy – wbrew największemu filozoficznemu krytykowi (i pesymiście w kwestii szczęścia) – twierdzą, że mają coś w sprawie interesującego nas tematu do powiedzenia.
I tak, Epikur niewinnie stwierdza, że „przyjemność jest początkiem i celem życia szczęśliwego”. Trzeba przyznać, że brzmi to dobrze. Pod warunkiem jednak, że nie zaczniemy dociekać, co epikurejczycy rozumieli przez pojęcie przyjemności. Od razu poczujemy ochotę, by trochę się unieszczęśliwić.
W innym kierunku podąża Arystoteles. Dla niego „szczęście jest pewnym rodzajem teoretycznej kontemplacji”. Czyżby wystarczyło trochę pomyśleć...?
Kropkę nad „i” stawia Nietzsche. „Szczęście mężczyzny zwie się: »ja chcę«, szczęście niewiasty – »on chce«”. No i cóż tu dodać. Chyba tyle tylko, że Zaratustra nie był specjalnym znawcą kobiet.
Okazuje się, że w tej sprawie jesteśmy – mimo usilnych prób filozofów różnych czasów – zdani tylko na siebie. W poszukiwaniach istoty szczęścia – szczęścia zatem życzę:)

sobota, 31 grudnia 2011

Jak pisać o niczym, czyli stukam się w głowę

Nic się nie dzieje proszę pana. Nic (Inżynier Mamoń)

W 1975 roku nowojorskie wydawnictwo Harmony Book wydaje książkę The Nothing Book. 192 nienumerowane i niezadrukowane strony. Autorem jest Nobody. Wydaje mi się, że nawet Eco nie ma z nim szans. Bardzo życiowa książka, w pewnym sensie drugi i zapewne ostatni tom Bycia i nicości Jeana-Sol Partre’a.



Chciałem napisać coś mądrego, bo i laureat konkursu szczególny, ale mam pustkę w głowie. Chyba już wiem, co miał na myśli Heidegger pisząc: nicość nicuje. To chyba właśnie to szczególne uczucie, gdy nie wiadomo co napisać o pisaniu o niczym. Można się faktycznie strwożyć, choć minus i minus powinno dawać plus. Poratował mnie, zresztą nie pierwszy raz Thomas Bernhard, u którego przed kilkoma dniami odkryłem te oto słowa:

„Nietzsche, powiedziałem do Gambettiego, stukam się w głowę, a ona jest pusta, całkowicie pusta. Schopenhauer, mówię sobie i stukam się w głowę, a ona jest pusta. Stukam się w głowę, mówię Kant i mam całkowitą pustkę w głowie. To straszliwie przygnębia, powiedziałem do Gambettiego. Myśli pan o całkiem zwyczajnym pojęciu, a pańska głowa jest pusta. Nic” (Wymazywanie. Przeł. Sława Lisiecka, s. 131).

I ja też stukam się w głowę.

I na koniec z życzeniami Wszystkiego Najlepszego w Nowym Roku dla wszystkich czytelniczek i czytelników:


sobota, 12 listopada 2011

O tyrańskiej namiętności

Oj, niezbyt szczęśliwe było niegdyś życie onanisty. Nie było ani prof. Lwa-Starowicza, ani nawet dra Depki. Musiał biedak polegać na innych lekarzach, w tym na niejakim J.-L. Doussin-Dubreuilu. A jego recepta była prosta: „Powtarzam, od chwili, gdy zdemaskuje się winowajcę, trzeba go natychmiast odizolować od osobników niewinnych, bo onaniści są potworami przeznaczonymi od usunięcia z klatki zwanej Naturą”. Biedak stawał zatem przed egzystencjalnym wyborem: albo – albo. No cóż, można powiedzieć, że los nieszczęśnika znajdował się w jego rękach. Beznadziejna sprawa. Chwilowo pomagało przywiązywanie do łóżek, modlitwy, zimne kąpiele, itp. Przydatny był także pewien wywar. Oto jego zawartość: „Pół garści utłuczonego drzewa chinowego/dwie garści świeżego szczawiu/szczypta szczytników małej centurii pospolitej/szczypta przetacznika leśnego”. To wszystko na trzy szklanki wody. Czy było skuteczne? Po składnikach zakładam, że to całkiem możliwe.
Dziś na te historie spoglądamy z uśmiechem, wiemy bowiem dobrze, jak uświadomił nam Woody Allen, że masturbacja to seks z kimś, kogoś się naprawdę kocha.

Do poczytania:
J.-L. Doussin-Dubreuil: Niebezpieczeństwa onanizmu. Listy i porady dotyczące leczenia chorób nim wywołanych. Z francuskiego przełożył i posłowiem opatrzył Krzysztof Rutkowski. Wyd. Słowo-Obraz-Terytoria. Gdańsk 2011.

niedziela, 25 września 2011

Pogadaj z robotem

Wprawdzie Cleverbot, stworzony przez Rollo Carpentera, nie przeszedł testu Turinga, któremu poddano go w tym miesiącu (zabrakło mu zaledwie 4%), nie znaczy to jednak, że nie jest interesującym rozmówcą.
Sprawdziłam (fajne!) i pewnie pogadam z nim jeszcze nie raz.
http://www.cleverbot.com/

czwartek, 18 sierpnia 2011

Po prostu naj :)

Dziś fotograficzna przesyłka od naszej specjalnej korespondentki-obieżyświatki Martyny.
Martynka, pozdrawiamy!


środa, 3 sierpnia 2011

Duch na talerzu

Wiadoma rzecz: filozofia może zajmować się w zasadzie wszystkim, clou leży bowiem nie w przedmiocie, ale w metodzie. Skoro tak, to dlaczego nie poświęcić się refleksji nad jedzeniem?
Jak silny jest związek filozofii i diety, przekonuje nas lektura Nietzschego, łączącego w jednym stwierdzeniu filozofię jedzenia z filozofią kultury: „kuchnia niemiecka w ogóle – czegóż to ona nie ma na sumieniu! Zupa przed jedzeniem [...] wygotowane mięsiwa, tłusto i mącznie przyrządzone jarzyny; zwyrodnienie leguminy w przycisk na listy! Jeśli się w to wliczy jeszcze po prostu bydlęce potrzeby zalewania jedzenia w u starych, zgoła nie tylko starych Niemców, to zrozumie się też pochodzenie ducha niemieckiego – z zasmuconych jelit... Duch niemiecki to niestrawność, nie może się z niczym załatwić”.
Zresztą nie tylko duch narodu zależy od kuchni. Także indywidualną wolę życia można osłabić nieodpowiednim (lub: wzmocnić odpowiednim) pożywieniem. Stąd znajdziemy u Nietzschego całą masę porad dietetycznych, mających w związku z przywołanym założeniem oczywistą podstawę filozoficzną. Dowiemy się zatem między innymi, że najgodniejsza polecenia jest kuchnia piemoncka, że rano należy pić tylko herbatę („żadnej kawy, kawa zasępia”) i najważniejsze: pod żadnym pozorem nie należy się przejadać („Trzeba wielkość żołądka swego znać”). To zapewni jasność myśli i wzmocnienie ducha.
Nietzscheańska refleksja nad dietą to brawurowe połączenie żywiołu dionizyjskiego (determinująca rola ciała w procesie wytwarzania myśli) z apollińskim (dieta jako sztuka kształtowania siebie). Człowiek i cała kultura stają się dziełem sztuki, a odpowiednia dieta – jednym z narzędzi twórczych.
Ale na tym nie koniec. Im dalej idziemy, tym więcej komplikacji. Okazuje się bowiem, że właściwe odżywianie to także sprawa moralności. Nietzsche pyta nerwowo: „Czy zna sie moralne działania środków żywności? Czy istnieje filozofia odżywiania? (Ciągle na nowo wybuchająca wrzawa za jarstwem i przeciw jarstwu już świadczy, że nie ma jeszcze wcale takiej filozofii!)”.
Dieta to zatem bezdyskusyjnie sprawa wymagająca filozoficznego namysłu. Dlatego zanim sięgniemy po kolejną filiżankę kawy, przemyślmy najpierw czy warto dla odrobiny przyjemności ryzykować obniżenie mocy swego ducha.

Cytaty pochodzą z książek:
Friedrich Nietzsche, Ecce homo. Jak się staje – kim się jest, tłum. Leopold Staff, Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2004.
Friedrich Nietzsche, Wiedza radosna, tłum. Leopold Staff, Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2004.