Zbyszekspir, który błyskawicznie odgadł naszą ostatnią filozagadkę, zamówił post o szczęściu. Hmmm. Powiem od razu – sprawa nie jest prosta.
Szczęście to bowiem kwestia wysoce problematyczna. Wielu z nas zakłada, że ma go więcej niż inni, co ujawnia się natychmiast, gdy tylko podkusi nas, by skreślić sześć liczb na małym podłużnym blankiecie popularnej gry losowej. Z drugiej jednak strony, mało kto zapytany jak mu się wiedzie, odpowie, że świetnie.
Być może, nawet gdybyśmy czuli się szczęśliwi, intuicyjnie czujemy, że jakoś tak głupio się do tego przyznać? Moglibyśmy wszak trafić na znawcę folkloru, któremu skojarzyłoby się od razu, że „co drugi głupi ma szczęście”. I co on sobie o nas pomyśli?
Trudność tej pozornie banalnej sytuacji może też wynikać z faktu, że podczas, gdy każdy dokładnie wie, kiedy czuje się nieszczęśliwy, to mało kto potrafi powiedzieć, co jest mu do szczęścia potrzebne.
By podeprzeć się jednym z autorytetów największego kalibru, sięgnę po Uzasadnienie metafizyki moralności, gdzie czytamy: „na nieszczęście pojęcie szczęśliwości jest pojęciem tak nieokreślonym, że chociaż każdy człowiek życzy sobie dojść do niej, to jednak nigdy stanowczo i w zgodzie z samym sobą nie może powiedzieć, czego właściwie sobie życzy i chce”. W dalszym fragmencie, Kant – nasz blogowy ulubieniec – nie pozostawia złudzeń: „nawet najbardziej dociekliwy, najpotężniejszy, lecz tym niemniej skończony człowiek nie może wyrobić sobie pojęcia o tym, czego naprawdę chce”.
Pewnie dlatego bajki kończą się zwykle ogólnikowym zdaniem: „żyli długo i szczęśliwie”. Nikt jednak nie wyjaśnia, co by to miało znaczyć. Dom z ogródkiem? Podróż dookoła świata? Szafę pełną markowych ciuchów i BMW w garażu? A może po prostu święty spokój?
Sprawa wydaje się beznadziejna. Na szczęście mamy też w zanadrzu filozofów, którzy – wbrew największemu filozoficznemu krytykowi (i pesymiście w kwestii szczęścia) – twierdzą, że mają coś w sprawie interesującego nas tematu do powiedzenia.
I tak, Epikur niewinnie stwierdza, że „przyjemność jest początkiem i celem życia szczęśliwego”. Trzeba przyznać, że brzmi to dobrze. Pod warunkiem jednak, że nie zaczniemy dociekać, co epikurejczycy rozumieli przez pojęcie przyjemności. Od razu poczujemy ochotę, by trochę się unieszczęśliwić.
W innym kierunku podąża Arystoteles. Dla niego „szczęście jest pewnym rodzajem teoretycznej kontemplacji”. Czyżby wystarczyło trochę pomyśleć...?
Kropkę nad „i” stawia Nietzsche. „Szczęście mężczyzny zwie się: »ja chcę«, szczęście niewiasty – »on chce«”. No i cóż tu dodać. Chyba tyle tylko, że Zaratustra nie był specjalnym znawcą kobiet.
Okazuje się, że w tej sprawie jesteśmy – mimo usilnych prób filozofów różnych czasów – zdani tylko na siebie. W poszukiwaniach istoty szczęścia – szczęścia zatem życzę:)
Ja stawiam na 'święty spokój'... Perspektywa, że mogę mieć BMW w garażu (i mieć garaż!), oraz, że szczęściem mojej kobiety było by spełnianie tego, co ja chcę, mogłaby się wszakże do mojej świętej spokojności przyczynić ;-)
OdpowiedzUsuńTeż wybieram święty spokój, kusząca perspektywa... :)
OdpowiedzUsuńDzięki za ten post, bardzo mi się podoba :) Wszystko to mniej więcej wiedziałem lub przynajmniej przeczuwałem. Rzeczywiście z tym szczęściem to trudna sprawa. Albo się je ma albo nie i wtedy w drewnianym kościółku można się spodziewać lecącej cegły na naszą głowę. Konwicki w jednej ze swoich książek, nie jestem pewien tytułu, "Kalendarz i klepsydra" chyba, że Bóg podlewa nas z konewki szczęścia, jednym leje się dużo od samego początku, innym kapie całe życie i być może kiedyś zadrży mu ręka i poleje się więcej:) A Nitsche to troszkę taki oderwany od rzeczywistości i życia był, powinien raczej powiedzieć "Szczęście egoisty zwie się 'ja chcę'..."
OdpowiedzUsuńA czy nie było tak, że prawie wszyscy wielcy filozofowie do najbiedniejszych nie należeli, czyli raczej mieli 'święty spokój' i byli szczęśliwi? I czekam na następną filozagadkę, stoper już przygotowałem:))) Pozdrawiam ciepło:)
OdpowiedzUsuńFajnie, że ktoś jeszcze zajmuje się szczęściem. Mam wrażenie, że ostatnio trochę to klasyczne pojęcie bywa zastępowane przez kategorie osobistego spełnienia albo bycia autentycznym. ;)
OdpowiedzUsuń...chociaż nigdy bym nie zgadła, że mogąc wybrać WSZYSTKO, ktoś zdecyduje się na święty spokój. ;) Może to po prostu takie wyważone towarzystwo. Albo zwyczajniej - o niektórych wyborach nie chciałoby się tutaj pisać ;)
Pozdrawiam :)
Zbyszku, cieszę się, że post Ci się spodobał:)
OdpowiedzUsuńA następna filozagadka już za niedługo - na początku lutego.
Co do filozofów i ich warunków bytowych to pewnie różnie bywało, natomiast wśród historyków filozofii panuje (sensowny bardzo) pogląd, zgodnie z którym dobrobyt w koloniach greckich miał spory wpływ na powstanie rozwinięcie się filozofii właśnie tam.
Magdaleno - no może to taki chwilowy kryzys, bo wiele rzeczy mam teraz na głowie, więc ten przysłowiowy "święty spokój" to coś, czego najbardziej mi brak:)
Ale też i jest coś w tym, że te największe marzenia najlepiej trzymać w (przynajmniej częściowym) ukryciu.
Zgadzam się, że w użyciu jest specyficzna nowomowa rodem z poradników psychologicznych. Moim ulubionym terminem z tej kategorii jest "zarządzanie" - wszystkim czym się tylko da.
A zatem w tym przypadku zamiast: "dążenie do szczęścia", byłoby może: "zarządzanie poczuciem osobistego spełnienia"?
;)
Nie nawiązywałam w żadnym razie do słownictwa poradnikowego, pewnie jest ono też stosowane, ale jakoś mi umyka. Chodziło mi o takie modyfikacje szczęścia, które zbaczają z drogi analizy uniwersaliów na rzecz egzystencjałów - nie wiem, czy jasno to oddaję, ale o tym myślałam wspominając o autentyczności. Zresztą to bycie autentycznym jeszcze wróci w innej rzeczy, o której chcę napomknąć, bo oczywiście słowo "bycie" było nieprzypadkowe.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą powinnam teraz studiować encyklopedię zarządzania zamiast pisać komentarze, ale, jak widać, o wiele lepiej mi się zajmuje choćby analizą świętego spokoju niż cenową elastycznością popytu. ;)
Co do przemilczania niektórych rzeczy to w ogóle z tym nie zamierzam dyskutować, bo jest to dla mnie zupełnie jasne, że taki blog najczęściej funkcjonuje jako miejsce, w którym można coś zasygnalizować, zamiast wykładać wprost z całą mocą teorię własnych marzeń i snów nocy poprzedniej - zgaduję, bo jestem tylko gościem w takich przestrzeniach internetowych, nie gospodynią, ale nie trzeba mi tłumaczyć, że są granice zwierzań. I że wielokrotnie nie chciałoby się ich przekraczać, nawet jeżeli jest się osobą dość otwartą. Albo przekraczać mimochodem - stylizując na fikcję literacką. Chyba łatwiej jest bloggerom, którzy mają jakiegoś bohatera alternatywnego i projektują mu fabułę, która może, ale nie musi powiedzieć coś o nich samych, a nie ludziom, którzy podpisuję się imieniem i nazwiskiem pod komentarzem, który pochodzi od nich, obojętnie, czy będzie to recenzja, esej, felieton - znowu chyba jestem na jakichś meandrach czytelności - zmierzam do tego, że łatwiej napisać, że Mały Książę marzy o wielkiej przyjaźni, niż że ja, Tomasz z Krakowa, jej szukam.
Miała być jeszcze część trzecia, ale rezygnuję z niej, bo samej mi się już tego nie chce czytać, no naprawdę przesadziłam, o "byciu" i szczęściu spotkania będzie przy innej okazji.
Pozdrawiam