„Piszę piosenki, a potem śpiewam je po to, żeby umilić ludziom czas, a nie żeby czegoś ich nauczyć, czy skierować na jakąś drogę” (Paul Simon)
Paul Simon i Art Garfunkel to grzeczni i sympatyczni chłopcy, którzy ubrani w studenckie sweterki, anielskimi głosami śpiewali między innymi o… niegrzecznej Pani Robinson, brzmieniu ciszy, tymianku i o tym, że miłość przychodzi w kwietniu. Przede wszystkim jednak śpiewali o czasie, gdy miłość odchodzi.
Simon bardzo chciał napisać piosenkę o rozmowach kochanków, które towarzyszą ich odchodzącej miłości. Historia była już gotowa, czegoś jednak brakowało. Aż przeczytał książkę Saula Bellowa Dangling Man. Bardzo spodobał mu się tytuł, zwłaszcza słowo „dangling”, które dokładnie oddawało to, o czym myślał. Powstała piękna piosenka The Dangling Conversation a w niej taki oto literacki fragment:
Czytasz swoją Emily Dickinson
A ja Roberta Frosta
Zaznaczamy nasze miejsca zakładkami,
które pokazują to, co straciliśmy…..
Do poczytania:
Dla niego – Robert Frost
Dla niej – Emily Dickinson
Razem - Joseph Morella, Patricia Barey: Simon i Garfunkel. Starzy przyjaciele. Przeł. Michał Beszczyński. Wyd. almapress. Warszawa 1993.
Do posłuchania:
Simon and Garfunkel: Parsley, Sage, Rosemary and Thyme (1966)
Na Jowisza! Jak ja ich uwielbiam!
OdpowiedzUsuńDzięki za ten wpis!
The Dangling Conversation dobrze wykonała też Joan Baez - tak się składa, że akurat wczoraj były jej urodziny, dlatego spokojnie można ją tutaj przypomnieć (9 stycznia urodziny miał też Karel Capek, któremu poświęcono na tym blogu już kilku wpisów; o tej rocznicy przypomniało mi wczoraj radiowe kalendarium, więc też pozwolę sobie o nim napisać ;))
OdpowiedzUsuńPoza tym The Dangling Conversation to jeden z najfajniejszych utworów Simona i Garfunkela, którego tekst, poza tym, że jest faktycznie całkiem zgrabny, to jeszcze odnosi się właśnie do rozstawania, odchodzenia, oddalania. Motyw rzadziej rozwijany w utworach miłosnych niż takie na przykład euforyczne zakochanie. Tym cenniejsza jest ta piosenka. Trudniej jest uchwycić i oddać ten moment (o ile można mówić o jakiejś punktualnej chwili), kiedy coś się rozplata i kończy (chociaż Bob Dylan nagrał cały Blood on the Tracks właśnie to mając na myśli; ale Bob Dylan to Bob Dylan, i ten nawias nie wyrazi jego mistrzostwa), niż odtworzyć w pamięci rozkwit miłości. Chociaż wcale nie uważam, żeby pisanie o zakochaniu było takie arcyłatwe - dowodem na to cała masa słabych kawałków. Nie wiem czy ktoś się ze mną w ogóle zgodzi, ale podejrzewam, że to może dlatego, że coś się czasami psuje z braku uwagi, a rozpoczyna właśnie dzięki wytężonej uwadze ;) Ale grzecznym i sympatycznym chłopcom w studenckich sweterkach się to udało, a my możemy ich z przyjemnością posłuchać ;)
Pozdrawiam
Dzięki za ta piosenkę. Wykorzystałem ją w scenariuszu :):):)
OdpowiedzUsuńFajnie, że ktoś jeszcze ich kojarzy.
OdpowiedzUsuńMagdaleno: racja i właśnie mi uświadomiłaś, że nie napisałem jeszcze nic o Dylanie, co muszę bardzo szybko nadrobić.
Arkady: S&G nie tylko pisali do filmów, ale ten ostatni zagrał kilka niezłych ról (m.in. w "Porozmawiajmy o kobietach"). Czekam na czytanie scenariusza.
Pozdrawiam
debe