Pokazywanie postów oznaczonych etykietą filozgadka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą filozgadka. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 11 lipca 2013

Filozagadka 10

Czas na kolejną filozogadkę. Dziś z cyklu miejsca filozoficzne. A pytanie brzmi: w jakim mieście leży wyspa (sic!) Rousseau? 

Aby nie była za łatwo – na zdjęciach (choć nie tylko na zdjęciach...) słabo widać wyspę.
Aby było jednak nieco łatwiej, powiem, że czasem na wyspie słychać muzykę techno.





 W nagrodę wybór tematu postu, jaki napiszemy specjalnie dla Ciebie besserwisserze. 

środa, 10 lipca 2013

Nazywam się Kotarbiński. Tadeusz Kotarbiński

Post dedykujemy zwyciężczyni ostatniej filozogadki, świeżo upieczonej doktorce – Agnieszce.

Piszę go z tym większą przyjemnością, że jestem uczniem ucznia dzisiejszego bohatera. 

Z ogromnego i bogatego dorobku Kotarbeusza (jak mawiał o nim Witkacy) wybrałem moje trzy ulubione marginalia.
Pierwszy fragment dotyczy śledzia i jego trudnego dylematu:

„Do jasnych dążąc głębin – nie mógł trafić w sedno
Śledź pewien, obdarzony naturą wybredną.
Dokądkolwiek wędrował, zawsze nadaremno:
Tu jasno, ale płytko – tam głębia, lecz ciemno”*.

Czemu wybrałem ten fragment? Sprawa jest jasna. Dylemat śledzia to wszak dylemat par excellence filozoficzny, a nawet rzec by można: definiujący istotę filozofii! Wnikliwi czytelnicy dzieł Tadzia odgadną zapewne, jakie nurty (bynajmniej nie rzeczne) mogą ukrywać się w ostatnim wersie...

 Drugi cytat jest o dobrej robocie:


„Nakazałem sobie po prostu wypełnić drobnym pismem codziennie dwie stronice formatu kancelaryjnego i od pierwszego lipca rośnie w ten sposób sterta czegoś, co trudno nazwać jakimkolwiek określonym mianem. Jakiś kompost z banałów. Wstydziłbym się, gdyby to kiedyś przeczytał. Ale brnę i chcę w ten sposób w sporządzić brulion, a dopiero na pożywce tego brulionu wyhodować potem jakiś czystopis, którego kaligrafia będzie miała za cel przesłonić mankamenty stylu, styl będzie służył do ukrycia wewnętrznego nieładu, a ład wewnętrznego będzie się starał zastąpić treść teoretyczną. Oto program! I za  cenę takiego dobra kulturalnego mam okupić spokój sumienia, którego dręczy świadomość darmozjada”**.

I choć cytat Kotarbińskiego ma swój dramatyczny kontekst (napisany w 1943 roku), to można powiedzieć, że opisaną tu procedurę zna zapewne niejeden z nas, parających się przynajmniej od czasu do czasu pisaniem... Dobra wiadomość jest taka, że przyznaje się do niej wcale zacny autor!

Trzeci wreszcie fragment – o młodzieży na manowcach i o przewadze teatru nad kinem, zapewne ku uciesze naszej laureatki.

 „Dlaczego chuligaństwo jest tak związane z kinematografią, dlaczego chuligani spotykają się koło kin, dlaczego tak lubią spędzać czas w kinie. Wszak kino pozwala zakosztować przynajmniej w wyobraźni, przynajmniej przez parę godzin jakiegoś życia innego niż życie codzienne, tchnące szarzyzną”***.

Do poczytania (czytajmy Kotarbeusza!):
* Wesołe smutki
**Hasło o dobrej robocie
***Młodzież na manowcach 

poniedziałek, 18 lutego 2013

Filozagadka 9


Dziś zagadka nieco trudniejsza od ostatniej. Pytanie dotyczy autorów i tytułu ich książki. Autorów, bo książkę napisało dwóch filozofów, choć od razu dodam, że nie jest to książka w ścisłym sensie filozoficzna – tyczy się raczej innej wielkiej nauki. Stała się także kamieniem milowym dla ważnego kierunku filozofii najnowszej. Autorzy twierdzili, że przeczytało ją w całości tylko sześć osób, w tym trzy z nich to Polacy.

A oto mała podpowiedź: „Nie był to oczywiście rodzaj rękopisu, który można by przepisać na maszynie czy choćby skopiować. Kiedy go w końcu zabraliśmy do Wydawnictwa Uniwersyteckiego, był tak ogromny, że musieliśmy w tym celu wynająć stary wózek. Ale nawet i wtedy nasze trudności się nie zakończyły. Wydawnictwo Uniwersyteckie uznało, że straci na tej książce 600 funtów, a syndycy byli wprawdzie gotowi ponieść stratę w wysokości 300 funtów, ale uważali, że poza tę liczbę posunąć się nie mogą. Towarzystwo Królewskie nader wspaniałomyślnie wpłaciło 200 funtów, a pozostałe 100 musieliśmy znaleźć sami. Tym sposobem zarobiliśmy po minus 50 funtów za pracę dziesięciu lat. To bije rekord Raju utraconego”.

Nagrodą – jak zawsze – wybór tematu postu. Wykaż się zuchu.

niedziela, 2 grudnia 2012

Filozagadka 8


Bohaterem dzisiejszej filozagadki jest wyjątkowa postać, żyjąca na pograniczu dwóch światów – schyłkowej starożytności oraz rodzącego się chrześcijaństwa. Nasz bohater znacząco przyczynił się do stworzenia podwalin filozofii chrześcijańskiej, choć jego wczesny żywot na taką możliwość nie wskazywał. Z ważnych faktów biograficznych trzeba zaznaczyć, że został kanonizowany, a także był synem świętej.

Jest autorem wielu znanych sentencji i rozważań, jednak zapewne naszych wytrawnych filozagadkowiczów nie zadowoli byle podpowiedź.
Dlatego poniżej cytat nie najbardziej znany, ale bardzo ciekawy, w którym filozof dowodzi nieskuteczności horoskopów:

„Opowiedział mi wtedy Firminus, że jego ojciec łapczywie pochłaniał księgi astrologiczne, a miał przyjaciela, który podzielał to zainteresowanie. Obaj się jednakowo pasjonowali tymi andronami i wzajemnie jeszcze w sobie podsycali ową namiętność. Nawet gdy zwierzęta w ich domach miały małe, zapisywali dokładnie chwilę porodu i sprawdzali ówczesne układy gwiazd, aby mieć materiał do badań w dziedzinie owej rzekomej wiedzy. Następnie odsłonił przede mną Firminus historię swoich własnych narodzin, jak ją usłyszał od własnego ojca. Gdy matka Firminusa była w ciąży, jednocześnie oczekiwała dziecka pewna niewolnica w domu owego przyjaciela jego ojca. Nie uszła oczywiście ta druga ciąża uwagi pana, który najdokładniej notował nawet porody swoich suk. Jeden więc z przyjaciół pilnie obliczał dni, godziny i najmniejsze cząsteczki godziny ciąży swej żony, drugi – służebnicy. I tak się zdarzyło, że u obu poród nastąpił w tym samym momencie. Znaczyło to, że horoskopy, jakie owi ludzie musieli ułożyć dla obu noworodków, były we wszystkich szczegółach takie same, chociaż jeden noworodek był synem pana, a drugi niewolnikiem. Skoro obie matki zaczęły rodzić, każdy z tych ludzi informował drugiego, co się w jego domu dzieje. Każdy miał na podorędziu posłańca, aby go wyprawić do drugiego zaraz po przyjściu na świat dziecka. Ponieważ oba porody dokonywały się w ich własnych domach, mogli wieść o nich wysłać natychmiast. Posłańcy, jak mi opowiadał Firminus, minęli się w miejscu leżącym dokładnie w środku między dwoma domami. Każdy więc z dwóch przyjaciół musiał przyjąć dla horoskopu taką samą pozycję gwiazd, skoro zupełnie taki sam był czas obu porodów. A oto Firminus, urodzony we własnym i zamożnym domu, kroczył gładszymi drogami żywota, pomnażał swe bogactwo i coraz wyższe osiągał godności. Niewolnik zaś służył swoim panom; Firminus, który go znał, twierdził, że jego los w niczym się nie poprawił”.

Kto jest autorem tego wytrawnego wnioskowania?
Dla filobystrzachy, który pierwszy poda prawidłową odpowiedź, tradycyjna nagroda – dedykowany mu post na zadany przez niego temat.


sobota, 24 listopada 2012

„Jestem moimi słowami”. Szalony Joey i szalik


Dla Magdaleny, która odgadła naszą ostatnią filozagadkę.

Na okładce znakomitej płyty Desire Bob Dylan prezentuje się w pięknym białym kapeluszu. Lecz tym razem nie o modzie będzie mowa, lecz o czytaniu. Jest tam mianowicie piosenka – napisana przez Jacquesa Levy’ego – o gangsterze Joe’u Gallo, zwanym szalonym Joe. Powiedzmy wprost: nie był to zbyt sympatyczny gość. Choć oczywiście można sobie wyobrazić, że w kreacji Alaina Delona, w kamerze J.-P. Melville’a, mógłby nabrać jakiegoś romantycznego rysu, czego przecież nie wykluczał jego  pseudonim.

Dylan i Levy idą jednak dalej, pokazują mianowicie, iż nie był to zwykły drab, a prawdziwy bohater. Ale czego moglibyśmy się spodziewać po członku bandy samego Billy Kida? Przez ponad 11 minut pięknie płynie sobie smutna historia Joey’go. Dowiadujemy się z niej między innymi, że nasz gangster sporo czytał. Co w tym takiego specjalnego? – może ktoś pomyśleć. Jednak nie były to lektury, które zwykle zabijaki czytają do poduszki, ale dzieła Fryderyka Nietzschego oraz Wilhelma Reicha. A może jednak nie ma w tym nic dziwnego... Co by było gdyby czytywał św. Augustyna? Trzeba jednak przyznać, że miał literacki smak, godny prawdziwego króla ulicy.

Kapelusz JG

 A na koniec może jednak parę słów o modzie. Oto mały fragment z książki Patti Smith: „[…]  spędzaliśmy długie wieczory na dyskusjach o wyższości The Beatles nad The Rolling Stones. Stałyśmy godzinami w kolejce przed sklepem Sama Goody’ego, żeby kupić Blonde on Blonde i przeczesałyśmy całą Filadelfię w poszukiwaniu szalika, jaki Bob Dylan  ma na okładce płyty”*.

Szalik

* Patti Smith: Poniedziałkowe dzieci. Przeł. Robert Sudół. Wyd. Czarne. Wołowiec 2012.  



środa, 3 października 2012

Filozagadka 7


„Jak wszystkie młode matki bawiłam się moją nową lalką, głęboko przekonana, że na bożym świecie nie ma piękniejszego, grzeczniejszego i nad wiek swój bardziej rozumnego dziecka, jak właśnie moje, a w dzień i w nocy nie myślałem o niczym innym, jak tylko o mym synu…”

Dziś pytanie nie o filozofa, ale o jego matkę. Obecnie znana jest przede wszystkim z tego, czyją matką była, ale kiedyś było inaczej. Jeszcze za życia zostały wydane jej dzieła zebrane. I było tego aż 24 tomy. Jej biedny syn dorobił się tylko siedmiu (i to dopiero  pośmiertnie). Nie była to literatura, którą zachwycałby się tajny radca, ale jej salonem – i owszem. Przez wiele lat gościła Goethego i jego świtę na cotygodniowych kolacjach. Stała się częścią tej pięknej weimarskiej historii. Pewnego razu do Weimaru wybrał się jej syn. Matka dała mu instrukcje: „Każdego dnia o pierwszej przychodzisz do mnie i zostajesz do trzeciej, potem już do końca dnia Cię nie widzę, poza moimi wieczorkami, na które możesz przyjść, jeśli chcesz, możesz też w oba te dni jeść u mnie wieczorem, jeżeli zechcesz się wtedy powstrzymać od nieprzyjemnych dyskusji etc., które także psują mi nastrój, jak również od wszelkich lamentów nad głupim światem i ludzką nędzą, bo potem zawsze mam niedobrą noc i złe sny, a lubię się dobrze wyspać”.

Należy dodać, że jej syn miał talent do obrażania ludzi. Ach, szkoda, że nie został kupcem, jak jego ojciec – myślała. Został filozofem. I jeszcze jeden cytat, mówiący wiele o ich rodzinnej relacji: „[…] wszystkie Twoje zalety przesłania Twoja przemądrzałość, przez co stają się kompletnie bezużyteczne tylko dlatego, że nie potrafisz opanować swojej manii, aby wszystko wiedzieć lepiej, wszędzie znajdować błędy, tylko nie u siebie, wszystko poprawiać i wszystkim kierować. Tym samym irytujesz ludzi wokół siebie, nikt nie chce być poprawiany i oświecany w tak gwałtowny sposób, a już zwłaszcza przez tak mało znaczące indywiduum, jaki jeszcze jesteś […]”.

Jak nazywa się pisarka-matka? 

I jeszcze trzy małe podpowiedzi, bo zagadka trudna:
-   Historia naszych bohaterów związana jest z pewnym starym i zacnym hanzeatyckim miastem.
- Nasz filozof, choć wśród akademików nieco zapomniany, to jednak piastuje honory naczelnego filozofa artystów.
 A fryzura jego, jakby piorun strzelił w rabarbar. 

niedziela, 30 września 2012

Nuda... nic się nie dzieje. Jak w polskim filmie


Post dedykujemy Agacie Adelajdzie, która mistrzowsko rozszyfrowała naszą ostatnią filozagadkę.


„Na początku była więc nuda, zwana prozaicznie chaosem. Bóg, znudzony nudą, stworzył ziemię, niebo, zwierzęta, rośliny, Adama i Ewę; ci ostatni, także nudząc się w raju zjedli zakazany owoc. Bóg się nimi znudził i wypędził ich z Edenu; Kain, znudziwszy się Ablem, zabił go; Noe, naprawdę okropnie już znudzony, wymyślił wino; Bóg znowu się znudził ludźmi i zesłał potop, i zniszczył świat; ale potop również znudził Boga do tego stopnia, że przywrócił on piękną pogodę. I tak dalej”*.


Wpadła mi ostatnio w ręce książka Petera Toohey’a zatytułowana Historia nudy. Tytuł intrygujący, tak samo jak entuzjastyczne opisy umieszczone na obwolucie, z rzucającym się w oczy zawołaniem na czele: „Historia nudy wcale nie jest nudna!”.
Niestety, lektura tej książki wynudziła mnie niesamowicie. Chociaż bowiem autor przywołuje ciekawe rozróżnienia (np. na codzienną rutynę i nudę, którą określa mianem „egzystencjalnej”), to brakowało mi dobrego ugruntowania stawianych tez w literaturze oraz jakiś zestawień statystycznych (bo twierdzenia „często”, „większość z nas” czy „czasami” nie wystarczają mi jako uzasadnienie).
Z lektury blogów, na których pojawiła się recenzja książki Toohey’a a także z opinii niektórych znajomych wiem jednak, że są czytelnicy, którym ta książka się podoba.
I tu przechodzimy do TEZY NR 1: Są sprawy fascynujące dla jednych i jednocześnie nużące dla drugich.
Mogłabym rozwinąć ten temat, ale lepiej chyba sięgnąć po klasyka gatunku:



TEZA NR 2: Nuda – wbrew pozorom – nie musi być czymś złym.
Z przeciwnego przekonania wychodzą chyba rodzice maluchów, które MUSZĄ systematycznie uprawiać trzy dyscypliny sportu, uczyć się regularnie co najmniej dwóch języków i szlifować jakiś dodatkowy „talent”, jak dziś określa się jakiekolwiek hobby, do którego garną się dzieciaki.
Jak jednak przekonują psychologowie, nuda to kreatywne zajęcie. Dobrze jest pozwolić dzieciom na swobodne obserwowanie świata, które wcale nie musi być powiązane z jakąkolwiek aktywnością.
To zresztą odnosi się także do dorosłych – wszak niejednokrotnie „leniwe” popołudnie spędzone na kanapie ze swymi myślami okazuje się bardziej rozwijające niż tzw. „aktywny” wypoczynek (czyż nie z tego – między innymi – rodzi się filozofia?).
Tu jednak można wysunąć uzasadnioną wątpliwość – czy aby na pewno wciąż mówimy o nudzie...?



* Cyt. z książki: Alberto Moravia, Nuda, tłum. Monika Woźniak, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2010.



niedziela, 19 sierpnia 2012

O używkach w filozofii. Przyczynek


Dla tych, którzy mają autorowi za złe że lubi stare
wino i kurtyzany (mniej więcej coś takiego powiedział Arystyp)

Dzisiejszy post dedykujemy Anonimowemu Czytelnikowi, który odgadł naszą ostatnia filozagadkę.

In vino veritas: Nie od dziś wiadomo, że w prawda leży w winie. Wino jest nie tylko dobrym towarzyszem filozofa, ale sama filozofia zrodziła się z wina. Od Platona po Bergsona filozofowie przy pomocy wina upewniali się o cudownej a zarazem nieuchwytnej relacji duszy i ciała. Uwaga ta nie dotyczy filozofów niemieckich – ci bowiem duszę rozgrzewają wyłącznie piwem.
In aqua santias: O tym trzeba zawsze pamiętać. Filozof Chryzyp wypiwszy nie zmieszane wino odszedł z tego świata.

Uczta Platona (Anselm Feuerbach, 1869)

O kawie można mówić wiele. Tak jak wino jest początkiem filozofii, tak kawa zapoczątkowuje filozoficzną nowożytność. Służy długiemu przesiadywaniu i wraz z dymem stanowi jeden z istotnych elementów udanej debaty filozoficznej. Osobiście papierosów czy fajki filozofom nie polecam, chyba, że jak radzi Kant „dla wyregulowania wypróżnień”.


Sartre, Simone, Vian w Cafe de Flore   

Walter Benjamin w celach naukowych (a jakże) palił haszysz. Chciał bowiem sprawdzić możliwości ludzkiego poznania: czy istnieje coś co można nazwać spostrzeżeniem haszyszowym? A pewnie, że istnieje. Oto przykład: „Rura do pieca staje się kotem. Gdy pada słowo „imbir”, nagle zamiast biurka pojawia się stragan z owocami, w którym chwilę potem na powrót rozpoznaje biurko. Przypominam sobie 1001 noc”*.

Ze słodyczy filozofowie preferują rzecz jasna ciasteczka Leibniz, choć i nie pogardzą mlecznym Prince Polo.

Jeżeli zaś chodzi o afrodyzjaki (czy to są używki...?), to gdzieś czytałem, że zaszkodziły Lukrecjuszowi. Większości jednak nie szkodzą, czego najlepszym przykładem jest Aleksander z Afrodyzji. Co więcej, w epoce pokartezjańskiej, w której wciąż żyjemy, afrodyzjaki bywają niezbędne dla osiągnięcia pełni człowieczeństwa, gdyż: erectio ergo sum.

Ps. O dopalaczach w filozofii jak dotąd nie słyszałem.

* W. Benjamin: O haszyszu. Przeł. Ewa Drzazgowska. Wyd. Aletheia. Warszawa 2012.