Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura amerykańska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura amerykańska. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 30 sierpnia 2012

Jeżeli...


A co, jeżeli któregoś dnia, zamiast wyjść z domu, zdecydowalibyśmy się w nim pozostać? Być może ominęłoby nas spotkanie, które zmieniłoby koleje naszego życia...?
Niewykluczone też, że właśnie wtedy w domu spotkałoby nas coś, czego moglibyśmy uniknąć wychodząc z niego...

„»Jeżeli« robi z nami, co mu się żywnie podoba”.     

Splot rozmaitych wyborów i przypadku nieustannie kształtuje życie każdego z nas. Świetnie opisał to Saul Bellow w swej wczesnej powieści Ofiara. Jej głównych bohaterów wiąże ze sobą jeden z takich nie dających się do końca prześledzić splotów. Jeden z nich – ze względu na pewne zdarzenie z przeszłości – uważa się za ofiarę drugiego, ale czy tak jest rzeczywiście?
Przedstawione w książce sytuacje są nieoczywiste, nie ma tu jasnych rozwiązań ani prostych odpowiedzi.
Czy działając, mamy świadomość wszelkich konsekwencji naszego czynu? – zdaje się pytać Bellow, od razu dając do zrozumienia, że postawione pytanie ma charakter retoryczny.

„Nie wybieramy zbyt wielu rzeczy. Nie wybieramy na przykład tego, że się rodzimy, i jeśli nie popełniamy samobójstwa, nie wybieramy również momentu śmierci. Ale jeśli między jednym a drugim człowiek może parę razy wybrać, to wydaje się sobie mniej przypadkowy”.


Cytaty pochodzą z książki: Saul Bellow, Ofiara, tłum. Lech Czyżewski, Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”, Warszawa 2012.

poniedziałek, 20 lutego 2012

Wodospad

Protest mieszkańców
Love Canal (ok. 1978 r.)
Nazwa miasta Niagara Falls kojarzy się nie tylko z najsłynniejszym na świecie wodospadem, ale także z kompromitującą dla lokalnych władz katastrofą ekologiczną. Love Canal – przedmieścia Niagara Falls – amerykańskie media ochrzciły w 1978 roku mianem „bomby z opóźnionym zapłonem”. Dziś Love Canal jest zamkniętym obszarem strefy zakazanej, jednak kilkadziesiąt lat temu, na ziemi pod którą w latach czterdziestych i pięćdziesiątych złożono 21 ton toksycznych odpadów pochodzących z lokalnych przedsiębiorstw chemicznych, zbudowano osiedla domów mieszkalnych i szkoły. Na skażonej w ogromnym stopniu ziemi, którą lokalne władze zakupiły za symboliczną kwotę jednego dolara.
Akcja Wodospadu Joyce Carol Oates rozgrywa się w Niagara Falls i zarówno wodospad, jak i sprawa Love Canal determinują losy trzech pokoleń bohaterów powieści. W notce odautorskiej Oates podkreśla, że choć pod względem geograficznym i historycznym wiele elementów książki zgadza się z rzeczywistością, to wszelkie podobieństwo do osób żywych lub zmarłych jest przypadkowe. To ważne zastrzeżenie, bo bohaterowie książki są mocno – w wielu wymiarach – zaangażowani w historię Love Canal.
Trawestując wpis zamieszczony przez tę samą pisarkę we wprowadzeniu do Blondynki, można powiedzieć, że Wodospad to dzieje słynnej miejscowości przedestylowane w formę powieściową. Sama Oates zaznacza, że jej celem było wyposażenie miasta w wymiar mitologiczny – powieść jest zatem próbą nadania realnej, współczesnej historii uniwersalnego wymiaru, odnalezienia w niej i w losach jej bohaterów elementów archetypicznych.
Niezaprzeczalnym motywem mitologicznym jest także wodospad, którego hipnotyzująca, niszczycielska i jednocześnie pociągająca siła góruje nad Niagara Falls, wpływa na mieszkańców miasta, przyjezdnych (pielgrzymów, turystów, nowożeńców, samobójców...), jest źródłem (rzeczywistych i zmyślonych) legendarnych historii, powtarzanych z pokolenia na pokolenie.
Joyce Carol Oates, Wodospad, tłum. Katarzyna Karłowska, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2005.

sobota, 3 grudnia 2011

Blondynka

Marilyn: sex bomba, ucieleśnienie męskich marzeń, wydatne piersi i jędrne pośladki, wąska talia, przymrużone oczy, usta stworzone do pocałunków.
Marilyn: barwiąca włosy na platynowy blond farba o gryzącym zapachu chemikaliów, deformujące stopy pantofle na dziesięciocentymetrowych szpilkach, sukienka tak obcisła, że uniemożliwia siadanie i wymusza zachowanie rytmicznego i płytkiego oddechu.
Marilyn: produkt Wytwórni (Marilyn? nie podoba mi się to imię!), wywoływana na twarzy Normy Jean przez oddanego jej makijażystę, fryzjerów, garderobiane.

Jej problem nie polegał na tym, że był głupiutką blondynką, lecz na tym, że ani nie była blondynką, ani  nie była głupia.




Podczas lektury książki Joyce Carol Oates o Normie Jean Baker – którą świat zna jako Marilyn Monroe – tak wiele zdarzeń wydaje się niewiarygodnych. To zdaje się być niemożliwe, by tak wiele nieszczęść spadło na jedną osobę – jako kilkulatkę niemal utopioną we wrzątku przez własną matkę, oddaną przez opiekunów do sierocińca, wędrującą po rodzinach zastępczych. Wydaną za mąż w wieku szesnastu lat, podczas gdy ona sama chciała skończyć przynajmniej średnią szkołę (kompleks braku wykształcenia będzie ją prześladował do  przedwczesnej śmierci – przez całe życie będzie starała się dokształcać, czytając wszystko, co tylko wpadło jej w ręce). Zdaną na wiele toksycznych relacji – zarówno w Hollywood, jak i w „zwykłym świecie”. Wystraszoną, że tak, jak jej matka, trafi do zakładu  psychiatrycznego. Nie znającej szczęśliwych związków, nie mogącej zrealizować swojego wielkiego pragnienia i obsesji – urodzenia i wychowania dziecka. Znerwicowaną, szukającą pocieszenia w lekarstwach – uspokajających i pobudzających na zmianę. Znoszącą wiele upokorzeń, z których wiele wynikało z wizerunku medialnego, w jaki wtłoczyła ją wytwórnia.
A przecież Oates nie opisała wszystkiego. Nie napisała biografii, a jedynie powieść inspirowaną życiem aktorki, zamieszczając w niej wybrane wydarzenia z jej życia, traktując je jako symbole  tego, co w rzeczywistości zaistniało ze znacznie większą intensywnością i częstotliwością. Sięgając po różne środki formalne, zarysowała wnikliwy portret psychologiczny kobiety, która będąc na oczach całego świata, nie potrafiła poradzić sobie ze swoim życiem.
To mocna książka, druzgocąco rozprawiająca się z mitem Marilyn – ucieleśnienia marzeń zarówno kobiet, jak i mężczyzn (choć z różnych powodów...). Niestety z góry wiadomo, że ta historia dobrego zakończenia mieć nie może.

Joyce Carol Oates, Blondynka. Powieść, tłum. Mariusz Ferek, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2002.


niedziela, 30 października 2011

W posępną (prawie) listopadową noc...

Przełom października i listopada. Ponury czas, który ma jednakże swoje zalety: świetnie nadaje się do sięgnięcia po dobry – alkoholowy lub nie – trunek oraz mroczną, a więc idealną na zamglone wieczory literaturę.
W czasach, gdy te późnojesienne dni kojarzą się młodzieży głównie z wydrążonymi dyniami i groźbami psikusów (jeśli nie ma cukierków), w czasach, gdy furorę robią wampirze sagi, w których zawsze największy przystojniak okazuje sie mieć kły i krwiożercze zamiary, warto wrócić do klasyki literackiego straszenia. Wtedy okaże się, że to, co dziś często uchodzi za prawdziwie mrożące krew w żyłach, jest jedynie pop wersją prawdziwych strachów....
Na dowód tych słów, fragment opowiadania niezaprzeczalnego mistrza cmentarnych historii – Edgara Allana Poe. Cytat pochodzi ze starannie wydanego, niezwykle bogatego zbioru, wspaniale opracowanego graficznie (polecam!).
A teraz postraszmy się:
„Całe wnętrze komnaty tchnęło śmiercią, lecz osobliwy zaduch trumny przyprawiał mnie o zawrót głowy i zdawało mi się, że śmiertelne wyziewy dobywają się już z trupa. Oddałbym świat cały za możność ucieczki, za możność pozbycia się jadowitych wpływów śmierci, za jeden choćby łyk świeżego powietrza zaczerpniętego z wiecznotrwałych niebiosów. Lecz nie miałem już sił poruszyć się z miejsca, kolana uginały się pode mną i wrosłem, zda się, w ziemię, nieruchomo wpatrując się w sztywnego trupa, poległego wzdłuż na dnie rozwartej trumny”.*

Cytat z: Edgar Allan Poe, Berenice, tłum. Bolesław Leśmian. W: Idem, Opowieści miłosne, śmiertelne i niesamowite, wyd. Vesper, Poznań 2010, s. 9-20.

czwartek, 25 sierpnia 2011

Życie pośmiertne

Opowieść wdowy Joyce Carol Oates to przejmująca, bardzo osobista książka o traumie, której nikt nie chciałby przeżywać, a na którą niemal każdy jest skazany.
Chcąc ująć jej treść w równoważniki zdań, można by napisać: wielka miłość; nagła śmierć; ogromny szok; głęboka depresja. Oates szczerze pisze o tym, co przeżywa jako wdowa (to jedyne określenie, którego używa pisząc o sobie, bo teraz tylko wdowieństwo w pełni określa ją i jej życie po śmierci ukochanego Raymonda – męża, z którym przeżyła czterdzieści siedem lat i dwadzieścia pięć dni).
Jak radzi sobie wdowa w tym – jak je określa Oates – życiu pośmiertnym? W życiu po śmierci najdroższego człowieka?
Nienajlepiej. Jak bowiem odpędzić nachodzące ją szczególnie w bezsenne noce myśli samobójcze? Jak poradzić sobie z uporczywym brakiem poczucia jakiegokolwiek sensu? Jak nadać znaczenie czynnościom i przedmiotom, które bez ukochanego męża zdały się go stracić bezpowrotnie?
Przez całe tygodnie (i setki stron) wdowa nie chce i nie może sobie z tym poradzić. Gromadzi tabletki, by móc je połknąć, jadąc samochodem myśli o szybkim skręceniu kierownicą, by zderzyć się z rosnącym na poboczu drzewem. Boi się wchodzić do ogrodu, uprawianego latami przez męża, omija jego gabinet. Nie chce być w domu, a kiedy z niego wychodzi chce tam jak najszybciej wrócić. Nie znajduje miejsca, w którym mogłaby poczuć choć chwilowy spokój. Zagrzebuje się w „gnieździe”, stworzonym w łóżku z pościeli, koców, poduszek, notatek, książek. Zadręcza się poczuciem winy i przeświadczeniem, że nie udało jej się bez reszty poznać męża.
Stopniowo zaczyna sobie radzić coraz lepiej – dzięki troskliwym przyjaciołom, antydepresantom, proszkom nasennym, pracy w ogrodzie męża, powoli budzącej świat do życia wiośnie i lekturze tekstów Raymonda: artykułów, esejów i zaczętej w latach pięćdziesiątych ale nigdy nieskończonej powieści. I dzięki wspomnieniom, które zamiast – jak wcześniej – sprawiać tylko ból, zaczynają koić.
Bardzo osobisty opis pierwszych „pośmiertnych” miesięcy cały utkany jest ze wspomnień, literackich i filozoficznych odniesień, uwag autotematycznych dotyczących zarówno pracy pisarza, jak i redaktora (Raymond Smith, mąż Oates był redaktorem i wydawcą). Pierwszy, opisany w książce etap żałoby, przechodzi osoba głęboko samoświadoma, potrafiąca nazwać swoje emocje, erudytka.
To książka niewątpliwie warta polecenia, choć przygnębiająca. W zasadzie nie da się jej czytać i nie słyszeć kołaczącej się z tyłu uporczywej myśli – mnie też to kiedyś spotka.




Joyce Carol Oates, Opowieść wdowy. Wspomnienia, tłum. Katarzyna Karłowska, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2011.

czwartek, 16 czerwca 2011

Krytyka przeżuwającego rozumu

Wczorajszej nocy skończyłam czytać Amerykańskie apetyty Joyce Carol Oates. To moje pierwsze zetknięcie z amerykańską pisarką i z całą pewnością mogę stwierdzić, że nie ostatnie.

Książka promowana jest przez wydawcę jako „prawdziwy smak American dream” i coś w tym jest, chociaż – jak to zwykle bywa z reklamowymi sloganami – nie do końca. Pokrótce ujmując, Amerykańskie apetyty to opowieść o współczesnej rodzinie, z pozoru szczęśliwej, kryjącej jednak (jak to zwykle bywa) swoje sekrety, dramaty i niedopowiedzenia. Życie jednak toczy się spokojnie, aż do pewnego wieczoru. Rezultatem sekwencji pozornie niewiele znaczących wypadków jest tragiczne zdarzenie, które zmienia całkowicie życie bohaterów książki. Oates wplata w tę współczesną historię aluzje, naprowadzające czytelnika na mityczne wątki nieuchronności tragedii, fatum, odkupienia (no cóż, za Eliadem można powiedzieć, że każda kultura ma takie sacrum, na jakie zasługuje...).

Skąd jednak tytuł dzisiejszego wpisu?

W trakcie czytania zatrzymałam się przy jednej ze scen, podczas której główny bohater, naukowiec (Ian, mąż Glynnis i ojciec Bianki; pracownik Instytutu Naukowego, ekspert w dziedzinie demografii) odpoczywając nieopodal hotelowego basenu, obserwuje bawiące się i uczące się pływać dzieci.

Myślał, czy on też tak bawił się z Bianką; oczywiście, że nie, bo skoncentrowany na swojej pracy, z umysłem nieustannie coś przeżuwającym, scedował takie przyjemności, takie najprawdziwsze i najprostsze uciechy na Glynnis”.

To daje do myślenia, choć jest najprostszą z obserwacji, choć to najprostszy wniosek płynący z obserwacji siebie i świata. Podoba mi się to sformułowanie (szczególnie, że przypisano je pracownikowi nauki) – przeżuwający umysł. Cóż bowiem po tych nieustannie przeżuwanych myślach, skoro zasłaniają nam one wszystko inne?

Joyce Carol Oates, Amerykańskie apetyty, tłum. Regina Triba-Wosik, Wydawnictwo Znak, Kraków 2001.