Marilyn: sex bomba, ucieleśnienie męskich marzeń, wydatne piersi i jędrne pośladki, wąska talia, przymrużone oczy, usta stworzone do pocałunków.
Marilyn: barwiąca włosy na platynowy blond farba o gryzącym zapachu chemikaliów, deformujące stopy pantofle na dziesięciocentymetrowych szpilkach, sukienka tak obcisła, że uniemożliwia siadanie i wymusza zachowanie rytmicznego i płytkiego oddechu.
Marilyn: produkt Wytwórni (Marilyn? nie podoba mi się to imię!), wywoływana na twarzy Normy Jean przez oddanego jej makijażystę, fryzjerów, garderobiane.
Jej problem nie polegał na tym, że był głupiutką blondynką, lecz na tym, że ani nie była blondynką, ani nie była głupia.
Podczas lektury książki Joyce Carol Oates o Normie Jean Baker – którą świat zna jako Marilyn Monroe – tak wiele zdarzeń wydaje się niewiarygodnych. To zdaje się być niemożliwe, by tak wiele nieszczęść spadło na jedną osobę – jako kilkulatkę niemal utopioną we wrzątku przez własną matkę, oddaną przez opiekunów do sierocińca, wędrującą po rodzinach zastępczych. Wydaną za mąż w wieku szesnastu lat, podczas gdy ona sama chciała skończyć przynajmniej średnią szkołę (kompleks braku wykształcenia będzie ją prześladował do przedwczesnej śmierci – przez całe życie będzie starała się dokształcać, czytając wszystko, co tylko wpadło jej w ręce). Zdaną na wiele toksycznych relacji – zarówno w Hollywood, jak i w „zwykłym świecie”. Wystraszoną, że tak, jak jej matka, trafi do zakładu psychiatrycznego. Nie znającej szczęśliwych związków, nie mogącej zrealizować swojego wielkiego pragnienia i obsesji – urodzenia i wychowania dziecka. Znerwicowaną, szukającą pocieszenia w lekarstwach – uspokajających i pobudzających na zmianę. Znoszącą wiele upokorzeń, z których wiele wynikało z wizerunku medialnego, w jaki wtłoczyła ją wytwórnia.
A przecież Oates nie opisała wszystkiego. Nie napisała biografii, a jedynie powieść inspirowaną życiem aktorki, zamieszczając w niej wybrane wydarzenia z jej życia, traktując je jako symbole tego, co w rzeczywistości zaistniało ze znacznie większą intensywnością i częstotliwością. Sięgając po różne środki formalne, zarysowała wnikliwy portret psychologiczny kobiety, która będąc na oczach całego świata, nie potrafiła poradzić sobie ze swoim życiem.
To mocna książka, druzgocąco rozprawiająca się z mitem Marilyn – ucieleśnienia marzeń zarówno kobiet, jak i mężczyzn (choć z różnych powodów...). Niestety z góry wiadomo, że ta historia dobrego zakończenia mieć nie może.
Joyce Carol Oates, Blondynka. Powieść, tłum. Mariusz Ferek, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2002.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńW tym roku film powstał o Marilyn Monroe pt. "My Week with Marilyn"
OdpowiedzUsuńLubię Joyce Carol Oates i chętnie sięgnę i po tę pozycję. Okazuje się, że MM była interesująca również wewnętrznie, psychologicznie. Musiała być trudną, skomplikowaną a zarazem bardzo ciekawą osobowością bo była spod znaku Wodnika:) Osoba autorki gwarantuje, że nie jest to biografia celebrytki, gwiazdy, jakich ostatnio powstało bardzo wiele.
OdpowiedzUsuńOates jest super, książka świetna. A bohaterce wewnętrznego skomplikowania wcale nie odejmuje fakt, że jednak była zodiakalną Bliźniaczką:)
OdpowiedzUsuńMuszę w takim razie zmienić informatorów:)
OdpowiedzUsuń