Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura węgierska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura węgierska. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Tumorysta

W środku, między ścianami czaszki, coś się dzieje”

W latach międzywojennych Frigyes Karinthy (1887–1938) był wielką gwiazdą literatury węgierskiej. Specjalizował się w drobnych utworach, reportażach, poezji, ale także przekładach. W jego ogromnym i różnorodnym dorobku – w Polsce słabo znanym – wyróżnia się opowieść o chorobie (guz mózgu), którą zatytułował Podróż wokół mojej czaszki (nie przypadkiem tłumaczył Swifta). Nie jest to jednak żadne studium przypadku, lecz niemal poetycka opowieść o tym, jak humorysta przemienia się w tumorystę. Książka nie jest pozbawiona waloru naukowego: Autor posiadał dużą świadomość medyczną („Sam sobie mogę postawić diagnozę”) i można czytać ją także jako swoistą patografię. Tak zrobił między innymi słynny Olivier Sacks, pisząc wstęp do angielskiego wydania. A mamy jeszcze wątek Herberta Oliviercrony, pioniera neurochirurgii, który operował pisarza. Nie było wówczas łatwo o lekarza, który podjąłby się tak trudnej operacji. Stąd liczne podróże i poszukiwania kliniki, o czym Karinthy fantastycznie opowiada. I ten opis samej operacji. „Lekkie ukłucie w czubek głowy. To chyba zastrzyk. Czy profesor już jest? Prawdopodobnie tak, z boku chwieją się dwa białe fartuchy. Słyszę tępy dźwięk. Teraz chyba... ejże!”. Warto dodać, że pacjenta, aby rzekomo zwiększyć jego szansę na przeżycie, operowano bez znieczulenia ogólnego. W każdej chwili można było go zapytać: jak się Pan czuję?. 

Główną siłą książki jest język, jakim pisze Autor o swej chorobie, który sprawia, że mamy faktycznie do czynienia z podróżą. Nie tylko między Budapesztem a Sztokholmem, jedną a drugą kawiarnią, lecz między zdrowiem a chorobą, życiem a śmiercią. I narracje te wybornie się uzupełniają. A wszystko to dzieje się w Europie roku 1937. I na koniec – jeden przykład metafizyczno-szpitalnego nastroju: „Po siódmej ożywione życie szpitala zamiera, lekarze idą do domu bądź do swoich pokoi. Szerokie koszarowe korytarze wyludniają się, a w salach pali się niebieskie światło nie z tej ziemi. Ja też dostosowuję się do nastroju i zapalam u siebie niebieskie światło. Patrzę na mokry park – tymczasem się rozpadało – i w cichości ducha zastanawiam się, czy w ogóle mam coś do stracenia. Pomijając wszystko inne, dobrze wiem, że NIE BYĆ jest wyjątkowo nudnym stanem w porównaniu do różnobarwności życia. Ale ma też dużo zalet. Nie trzeba rozmawiać, szukać wymówek. Gdyby tylko człowiek umiał  korzystać z tych zalet, w jakimś TRZECIM STANIE poza życiem i śmiercią – gdybym mógł wejść do swojej ulubionej kawiarni tak, aby tam nie być, usiadłbym wśród ludzi i nikt by o mnie nie wiedział" (s. 68).

Do poczytania:
Frigyes Karinthy: Podróż wokół mojej czaszki. Przeł. A. Górecka. Warszawa: PIW  2008.

sobota, 28 stycznia 2012

Podróże egzystencjalne

Sándor Márai to pisarz wybitny. Całe szczęście, od kilku lat możemy zapoznawać się z jego bogatą twórczością. Można powiedzieć, że podróżował przez całe życie. Na początku kierowała nim ciekawość poznania innego świata. Po drugiej wojnie światowej długo poszukiwał – niczym Nietzsche najlepszego słońca – ziemi obiecanej. Odnalazł ją dopiero pod kalifornijskim niebem w San Diego. Stąd podróżowanie stało się jednym z istotnych motywów jego pisarstwa. Ale nie były to zwyczajne podróże.

Odwiedzając Paryż, Wenecję, Anglię, wędrując po Alpach, poznając Bliski Wschód czy Afrykę, podziwiając krajobrazy i ludzkie twarze, płynąc statkiem, lecąc samolotem, odkrywając jazz, poszukując śladów ulubionych pisarzy, słuchając Adolfa Hitlera w Wiedniu – Márai nade wszystko podróżuje w głąb ludzkiej egzystencji. „Czasami myślę, że życie nie może podarować mi czystszego i bardziej niezmąconego poranka, niż kiedy idę na spacer przez wrześniowy park całkowicie obcego miasta, w którym nie znam nikogo, nie mam żadnych zobowiązań, gdzie nic mnie szczególnie nie cieszy, ale też nic szczególnie nie boli; a na samym dnie tej obojętnej obcości, tylko na tyle, na ile ogrzewa dłoń ukryty w niej zapalony papieros, mam świadomość, że żyję”.


Bycie w podróży nie jest tym samym co odbywanie podróży, ale ten egzystencjalny rys podróżowania ma jednakowoż swoją drugą – arystokratyczną stronę.  Podróż bowiem musi mieć także swój styl, którego Márai jest niedościgłym mistrzem. „Pociąg ruszał, sympatyczny, starszy jowialny konduktor już przygotował ci kapcie, na stoliczku stawiał wodę mineralną i brał twój paszport oraz tajemniczy banknot dziesięciodinarowy, który z niewiadomych przyczyn trzeba było wpłacić na granicy z Jugosławią. Za każdym razem udawałeś się do wagonu restauracyjnego i zanim pociąg dojeżdżał do Fonyód, zdążyłeś już wypić małą buteleczkę cierpkiego czerwonego wina francuskiego. Tak zaczyna się zagranica, od małej buteleczki Margaux”.

Do poczytania:
Sándor Márai: W podróży. Przeł. Teresa Worowska. Wyd. Zeszyty Literackie. Warszawa 2011.