Oj, niezbyt szczęśliwe było niegdyś życie onanisty. Nie było ani prof. Lwa-Starowicza, ani nawet dra Depki. Musiał biedak polegać na innych lekarzach, w tym na niejakim J.-L. Doussin-Dubreuilu. A jego recepta była prosta: „Powtarzam, od chwili, gdy zdemaskuje się winowajcę, trzeba go natychmiast odizolować od osobników niewinnych, bo onaniści są potworami przeznaczonymi od usunięcia z klatki zwanej Naturą”. Biedak stawał zatem przed egzystencjalnym wyborem: albo – albo. No cóż, można powiedzieć, że los nieszczęśnika znajdował się w jego rękach. Beznadziejna sprawa. Chwilowo pomagało przywiązywanie do łóżek, modlitwy, zimne kąpiele, itp. Przydatny był także pewien wywar. Oto jego zawartość: „Pół garści utłuczonego drzewa chinowego/dwie garści świeżego szczawiu/szczypta szczytników małej centurii pospolitej/szczypta przetacznika leśnego”. To wszystko na trzy szklanki wody. Czy było skuteczne? Po składnikach zakładam, że to całkiem możliwe.
Dziś na te historie spoglądamy z uśmiechem, wiemy bowiem dobrze, jak uświadomił nam Woody Allen, że masturbacja to seks z kimś, kogoś się naprawdę kocha.
Do poczytania:
J.-L. Doussin-Dubreuil: Niebezpieczeństwa onanizmu. Listy i porady dotyczące leczenia chorób nim wywołanych. Z francuskiego przełożył i posłowiem opatrzył Krzysztof Rutkowski. Wyd. Słowo-Obraz-Terytoria. Gdańsk 2011.
Wiem, to niskie, ale zacytuję tekst z jednej ściany w rodzimym Kaliszu:
OdpowiedzUsuń"Wolne ręce i nic więcej."
nabyłam dziś i muszę opowiedzieć Wam dobrą historię :-)
OdpowiedzUsuńOo, ciekawe:)
OdpowiedzUsuń