wtorek, 16 czerwca 2020

Wtorki z gitarzystami

Wśród słuchaczy muzyki rozrywkowej co raz wybuchają spory, spowodowane odejściami liderów. Czy lepszy był Genesis z Gabrielem, czy z Collinsem? Czy Marillion bez Fisha, to wciąż Marillion? Syd Barret czy Roger Waters, a może Gilmour? itp.

Podobnie było z moimi dzisiejszymi bohaterami (znowu miejsce podwójne), a mianowicie z zespołem The Fleetwood Mac. W pierwszym składzie zespołu Micke'a Fleetwooda (perkusja) na gitarze grał Peter Green. Wcześniej razem grali w kuźni talentów, czyli Bluesbreakers Johna Mayalla. Wybitny gitarzysta i kompozytor. Narzucił zespołowi swój niepowtarzalny, blues-rockowy styl.

W 1970 roku odszedł od zespołu, który stopniowo zmierzał w stronę rocka lub pop rocka. Fani Greena kręcili głowami. Pojawiły się wokalistki (Steve Nicks oraz Christine McVie), pojawiły się przeboje, zespół osiągnął sukces. Z Greenem nie było tak źle. Znacie Black Magic Woman - to jego kompozycja. W 1975 roku miejsce gitarzysty zajął Amerykanin Lindsey Buckingham i niemal wszyscy zapomnieli już o Greenie. 

Uwielbiam Fleetwood Mac zarówno z Greenem, jak i Buckinghamem. Fenomenalni muzycy. Oto dwa tego przykłady. Dwa fantastyczne utwory. Epickie, gotyckie The Green Manalish (na drugiej gitarze świetny, niestety, niespełniony, Danny Kirwan) oraz Big love. Buckingham (też fajnie śpiewa) gra a ja słyszę co najmniej dwie gitary. Niech ktoś to zagra przy ognisku, zdobędzie uznanie.









1 komentarz:

  1. Bardzo fajny post, cieszę się, że wróciliście do blogowania!

    OdpowiedzUsuń