środa, 5 października 2011

O potworze-smutasie

Dziś znów o potworach. Tym razem o jednym takim płaczku, który zamieszkuje tylko lasy choinowe w Pensylwanii. Straszny z niego mruk i smutas, nic tylko płacze i płacze. Niestety, ma to dla niego przykre konsekwencje, ponieważ jest łatwym celem dla myśliwych. Ponadto, kiedy chodzi zostawia za sobą ślady - łzy. Zdarzyło się, że jakiś przygłupi farmer upolował Squonka. Kiedy jednak otworzył worek ze zdobyczą, ujrzał tam jedynie łzy i bąbelki. Profesor Ptaszor opowiadał, że słyszał kiedyś śmiech Squonka. Nikt jednak nie daje wiary słowom uczonego.

Squonk i myśliwy (fragment okładki Genesis)
Wielu fanów płakało także po odejściu Petera Gabriela z Genesis. Miałem wówczas dwa lata i raczej nie sądzę, bym wsłuchiwał się wówczas w rocka progresywnego. Wiele lat później – i to już pamiętam – podobnie było z Fishem i Marillion. Z czasem okazało się jednak, że można i bez charyzmatycznego lidera. Moim zdaniem przez chwilę było nawet dużo lepiej. Zarówno „A Trick of the Tail” (1976), jak i „Wind and Wuthering” (1976) to absolutne perełki. I właśnie na pierwszej płycie znajduje się utwór o tajemniczym tytule „Squonk”. Fajna piosenka o najnieszczęśliwszym ze wszystkich zwierząt. Dużo tych smutków więc czas kończyć. 


Do poczytania:
J.L. Borges: Księga istot zmyślonych. Przeł. Zofia Chądzyńska. Wyd. Prószyński i S-ka. Warszawa 2000 (sam autor wykorzystał książkę Williama T. Coxa Fearsome Creatures of the Lumberwoods, With a Few Desert and Mountain Beasts, 1910).


Do posłuchania:

Genesis: "A Trick of the Tail" (1976)

3 komentarze:

  1. Witam serdecznie i od razu wyjeżdżam do Ciebie z gorącą prośbą: dołącz do nas. Stuknęła nam I rocznica i przez ten czas mięliśmy 1500 różnorodnych tekstów. O ile na innych portalach literackich zdarzają się rodzynki, to u nas możesz zobaczyć dziesiątki znanych nazwisk.
    Przyświeca nam idea zgrupowania wyłącznie dobrze piszących, a w tej chwili są oni rozproszeni po różnych portalach. Nie wątpię, że będziemy rozwijać się nadal. Pragniemy też wzbogacić portal o nowe rubryki tematyczne. A więc pisać o muzyce, malarstwie, wprowadzić dział rysunku satyrycznego. Gdybyś zdecydował się zasilić naszą ekipę, napisz do mnie: owsianko1@autograf.pl , a ja uprzedzę Naczelnego, że przybywasz.
    To jest nasz redakcyjny adres do przesyłania teksów: biuro@aktorzy.pl , a szef wyda werdykt. Oceni, bo jestem od zapraszania. Publikujemy felietony, recenzje, eseje, a także poezję (z tym, że na publikację wierszy czeka się dłużej). Co do prozy, to tekst nie powinien przekraczać siedmiu stron pisanych Times New Roman (14 - tką, 1,5 odstęp między wierszami). Dłuższe, nie są czytane. Mile widzielibyśmy artykuły problemowe, na przykład o lekturach szkolnych, systemie oświaty, obecnym poziomie nauczania, czytaniu zastępowanym obrazkami, brykami, komiksami. Ale to tylko przykłady tematów.
    Pozdrawiam.
    Marek Jastrząb

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam serdecznie,
    to mój pierwszy wpis, ale podobnie jak Pana Doktora interesuje mnie muzyka. Genesis z Gabrysiem na wokalu to najprawdziwszy skarb i pomnik prog rocka, podobnie dwie kolejne płyty bez niego, ale jeszcze z Hackettem na pokładzie. Potem rzeczywiście bywało różnie, ale "Duke" ma kilka niezłych momentów, podobnie słynny album z "foremkami". "Mama", "That's All" i obie części "Home By The Sea" są całkiem przyzwoite. Potem fakt, jest słabiej. Czasem można odnieść wrażenie, że od 1981 zespół Genesis to akompaniatorzy solowego Collinsa (te wszechobecne dęciaki i taneczny rytm). Taki "No Reply It All" czy "Man On The Corner" brzmią jak jakieś odrzuty z sesji "Face Value", aczkolwiek singlowy "Paperlate" jest już jak najbardziej do posłuchania, choć brzmi jak bliźniak "Sussudio" chociażby. W tym popowym okresie zdarzało się jednak nagrać coś fajnego. Może jeszcze "Invisible Touch" wydaje się jako całość zbyt infantylna, ale mnie podoba się chociażby "In Too Deep", czy nawet utwór tytułowy. We Can't Dance to jak dla mnie powrót do wysokiej formy. Zwłaszcza takie kompozycje jak "Driving The Last Spike" i "Fading Lights" - progres, ale umiejętnie "ożeniony" z popową melodyką. W tym drugim mam wrażenie, że "Bóg prowadził dłonie Banksa". Może kiedyś sam podejdę do tego sola.
    Z poważaniem,
    Jakub Jasiński

    OdpowiedzUsuń
  3. Panie Jakubie,
    widzę, że z Pana wielki znawca Genesis. Muszę sobie odświeżyć ich dyskografie (a mam calutką). Gabriel, Hackett i Collins to świetni muzycy, ale dla mnie najważniejszym jest Tony Banks. Geniusz. Wystarczy posłuchać One For the Vine

    Zachęcam do innych muzyczno-literackich postów. Wkrótce wpis o Sonic Youth, Kate Bush, Johnie Zornie i innych.
    Pozdrawiam
    debe

    OdpowiedzUsuń