Dziś post w ramach zapomnianego, zainaugurowanego
przed kilkoma miesiącami cyklu, którego pierwsza część –
tutaj.
Bohaterką wpisu
będzie filozofka, pisarka i feministka – Simone de Beauvoir. Na stronach jej najsłynniejszej książki – Drugiej płci – przeczytamy wiele
interesujących uwag na temat stosunku kobiet do swego ciała, niekończącego się procesu
pielęgnowania urody oraz podążania za modą. Kobiety nie realizujące siebie, ale
męskie wyobrażenie kobiecości, toczą nieustanną, codzienną walkę z własną
cielesnością, wciąż stosując kolejne diety, masaże, ćwiczenia, coraz to nowe, kolejne
kosmetyki i tak dalej, i tak dalej...
To zjawisko, jak wyjaśnia de Beauvoir, jest charakterystyczne
dla patriarchalnej kultury zachodniej, w której to mężczyźni określają kim i
jaka ma być kobieta, mogąca zasłużyć na uznanie i miano „kobiecej”.
Po pierwsze bowiem:
„Ponieważ
kobieta jest obiektem, zrozumiałe, że od sposobu ubierania się zależy jej
istotna wartość”1.
Po drugie natomiast:
„Dzięki
rutynie, pielęgnacja urody i troska o garderobę zmienia się w pańszczyznę”1.
Konkluzja nie pozostawia złudzeń:
„Moda, od
której zależne są kobiety, nie ma na celu ukazania autonomicznych jednostek;
odwrotnie, pozbawia jak gdyby kobiety transcendencji, wystawiając je na łup
męskich pragnień”1.
Czyżby zatem prawdziwie świadoma swej
autentyczności kobieta, odrzucająca męską definicję kobiecości i sama
określająca swoje powołanie miała bezdyskusyjnie pogardzać modą? Otóż z tekstów
i zdjęć eleganckiej de Beauvoir wynika zgoła inna konkluzja, zgodnie z którą
kobieta świadoma siebie może śmiało korzystać z dobrodziejstw pracy krawców i
projektantów – o ile, rzecz jasna, nie robi tego, by przypodobać się
mężczyznom.
W wielotomowych wspomnieniach filozofki znajdziemy
wiele uwag świadczących o tym, że słynna egzystencjalistka przywiązywała duże
znaczenie do strojów – nie tylko swoich.
I tak na przykład, o jednym ze swych pobytów w
Paryżu pisze:
„Zaprosili
mnie na coctail. Był to mój pierwszy występ w eleganckim świecie; nie
zabłysłam. Miałam czerwoną, wełnianą sukienkę z dużym kołnierzem z białej piki,
o wiele za skromną na tę okazję”2.
Zauważa przy tej okazji, że toalety innych zaproszonych
na przyjęcie pań były znacznie wystawniejsze i najwyraźniej uszyte specjalnie
na tę okazję.
De Beauvoir nie przejęła się jednak swym
niedopasowaniem do towarzystwa i wraz z przyjaciółką pogrążyła się w
przyjęciach wydawanych w zupełnie innym gronie, podczas których:
„[...] pudrowałyśmy twarze na biało, malowałyśmy na
krwawo usta i miałyśmy duże powodzenie”2.
Na wiele ciekawych obserwacji i uwag dotyczących
mody i strojów de Beauvoir natrafimy w listach, które pisała do Nelsona Algrena,
amerykańskiego prozaika, z którym była związana przez szereg lat. Przytoczmy
jeden z fragmentów tej korespondencji, dobitnie świadczący o tym, że de
Beauvoir przywiązywała duże znaczenie do swego stroju i zdecydowanie chciała
wyróżniać się nim w tłumie:
„W
niedzielnym słońcu suknia z Gwatemali zrobiła prawdziwą furrorę, w »Deux Magots«
nieznajomi ludzie podchodzili i pytali, skąd ją wzięłam, wszyscy sprzedawcy i
przyjaciele wprost oniemieli. Kazałam sobie uszyć spódnicę z zielono-fioletowego
materiału z Chichicastenango, do zielono-fioletowej bluzki z Patzcuaro, na
głowie noszę piękną szarfę, którą kupiłam w Taxco, kolczyki murzyńskiej
dziewczyny i, oczywiście, korale. Wyglądam bardzo dziwnie, ale tutaj dziwny
wygląd jest mile widziany”3.
A na deser – zamiast podsumowania – kilka zdjęć
jakże stylowej Simone:
|
Z Jeanem-Paulem Sartrem |
|
Z Nelsonem Algrenem - czyżby to była słynna suknia przywieziona z Gwatemali...? |
|
Simone de Beauvoir - po prawej. W środku Nelson Algren |
Cytaty pochodzą z książek:
[1] Simone de Beauvoir: Druga płeć, tłumaczenie Gabriela
Mycielska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1972.
[2] Simone de Beauvoir: W sile wieku, tłum. Hanna
Szumańska-Grossowa, Wydawnictwo Jacek Santorski & Co, Warszawa 2004.
[3] Simone
de Beauvoir: Listy do Nelsona Algrena. Romans transatlantycki 1947-1964, tłum.
Jolanta Kozak, Warszawskie Wydawnictwo MUZA SA, Warszawa 2000.