Maurice Quentin de La Tour (1704–1788) lubił malować filozofów. W epoce Oświecenia nie było to niczym dziwnym, gdyż autorytet filozofii był wówczas niepodważalny. Kto chciałby dziś malować filozofów? Albo lepiej: po co malować dziś filozofów? W swym rokokowym stylu sportretował między innymi Rousseau, Woltera czy d'Alemberta.
Szczególnym pastelem jest portret Pani Élisabeth Ferrand (1700-1752). Nie chodzi mi o kwestie mody, zwracam uwagę na wielką księgę, stojącą za Panią Ferrand. Tytuł obrazu brzmi: "Mademoiselle Ferrand méditant sur Newton" (1753). Oczywiście, pozowanie z Newtonem, mimo niezwykłej popularności "Elementów" Woltera, nie było w Paryżu czymś powszechnym.
Élisabeth Ferrand była wyjątkową filozofką (choć wówczas mówiono raczej une salonnière). Przypomnę tylko jeden fakt. Jednym z wpływowych myślicieli był wówczas Étienne Bonnot de Condillac (1714-1780). Mimo pewnego "radykalizmu" został naczelnym przedstawicielem empiryzmu we Francji. Słynny stał się zwłaszcza jego eksperyment myślowy o posągu, który za pomocą aktywności tylko jednego zmysłu, może rozwinąć pozostałe aktywności życiowe. Warto nadmienić, że podobne idee wyrażali wcześniej jego koledzy: Diderot oraz Boureau-Deslandes.
Pomijając fakt rzekomego plagiatu idei nowej Galatei, to - zdaniem Condillaca - za ową ideą posągu metafizycznego stoi Élisabeth Ferrand. To właśnie ona "rozjaśniała" mu pewne kwestie, to jej "zawdzięcza" głębsze zrozumienie i opracowanie teorii sensualizmu.
A tak wygląda obraz, który "na żywo" można zobaczyć w Starej Pinakotece.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz