Moje feministyczne
przekonania zaczęły się kształtować w okolicach 2001 roku, na co niewątpliwie
wpłynęła lektura dopiero co opublikowanej wówczas książki Agnieszki Graff Świat bez kobiet. W zebranych w niej
tekstach, Graff wykładała swoją koncepcję feminizmu – opartego na postulacie
równości i samorealizacji, które powinny być dostępne dla każdego, niezależnie
od płci. Polemizowała z tezami radykalnych środowisk feministycznych, pokazując
na każdej stronie, że feminizm nie wymaga walki z całym światem (ani nawet z
jego częścią…), a wręcz przeciwnie – że jest sposobem przekształcania go
poprzez drobne ale konkretne działania, przez pracę nad kształtującymi naszą
kulturę mechanizmami, nad językiem, mentalnością.
Tak pojmowane
feministyczne oddziaływanie na rzeczywistość wymaga czasu, ale także cierpliwego
punktowania słabych (czyt. sprzyjających nierównościom lub kształtujących je) elementów
naszego codziennego życia. Wymaga także oddolnego organizowania się środowisk podzielających
pewne idee oraz pozyskiwania dla nich coraz szerszych kręgów. Wymaga podejmowania
dyskusji – tak przecież wykuwają się nowe koncepty i przekształcają stare.
W takich
działaniach Graff bierze aktywny udział – publikując (książki, artykuły,
felietony) i dyskutując – na przykład podczas Kongresów Kobiet, których
organizacja jest niewątpliwym osiągnięciem polskiego ruchu kobiecego. Żywo
uczestniczy także w dyskusjach wewnątrz polskiego środowiska feministycznego – które
wcale nie jest ideowym monolitem – niekiedy traktując je jako mrowisko, w które
warto włożyć kij niemałych rozmiarów.
Takim kijem była w
tym roku książka Matka feministka.
Składają się na nią w dużej mierze felietony pisane przez Graff do magazynu „Dziecko”
podczas urlopu wychowawczego. Są także wystąpienia wygłaszane przez nią na kolejnych
Kongresach Kobiet. Książkę czyta się bardzo lekko i przyjemnie – sprzyja temu
felietonowy styl: żartobliwy, okraszony przykładami. Nie znaczy to jednak
wcale, że takie są problemy w niej poruszone. Ani że zasługują one na takie
właśnie potraktowanie.
Tak jak w Świecie bez kobiet mieliśmy celny opis
polskiej rzeczywistości publicznej, jako męskiego świata, tak z nowej książki
Graff wyziera Polska, w której nie ma miejsca dla matek. Dyskryminują je
pracodawcy, ustawodawcy, a nawet środowiska feministyczne, dla których – jak wywodzi
Graff – temat matek nie istnieje. Istnieją tylko indywidualistki – kobiety sukcesu,
przebijające się z mozołem przez szklane sufity. Tymczasem rodzina jest
przecież sprawą wszystkich – bo jest wszystkich udziałem. I jeszcze jedno – Polska
myśli: „macierzyństwo” – a tymczasem powinna myśleć: „rodzicielstwo”, bo tylko
to da nam polską rzeczywistość równych szans i równych możliwości.
Na koniec krótki
cytat z książki (i siostrzany prztyczek w nos):
„Opieka nad małym
dzieckiem pochłania ogromne ilości czasu, energii i funduszy, a także
emocjonalnego zaangażowania. Tak dużo, że na niewiele innych spraw tych zasobów
starcza. Wszystko to dzieje się w kulturze, która ten gigantyczny wysiłek
lekceważy, traktując opiekę nie jako pracę, ale jako »naturalne kobiece
zajęcie«, nieistotną krzątaninę. Ignorując ten wymiar kobiecej egzystencji lub
zajmując się nim czysto teoretycznie i na chłodno, ruch kobiecy de facto
godzi się na niechęć ze strony dziewczyn i kobiet, które zostają matkami”.
Agnieszka Graff, Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu
publicznym, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2001.
Agnieszka Graff, Matka feministka, Wydawnictwo Krytyki
Politycznej, Warszawa 2014.
Nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać - Agnieszka Graff ogłasza swoje odkrycie, że "opieka nad małym dzieckiem pochłania ogromne ilości czasu, energii i funduszy, a także emocjonalnego zaangażowania"! Taaa ... zapomniała tylko dodać, że słońce wschodzi na wschodzie a zachodzi na zachodzie! Jeśli to ma stanowić kij to wolę nawet nie myśleć jakie może być mrowisko polskiego feminizmu.
OdpowiedzUsuńTu nie chodzi o ewentualne osobiste odkrycie Agnieszki Graff, ale o tematy, którymi zajmuje się (bądź - jak w tym przypadku - nie zajmuje) polski feminizm. Chodzi też o sposób, w jaki tematy te istnieją w kulturze, właśnie ze względu na to, kto ich nie podejmuje (feminizm), jak i ze względu na to, kto je podejmuje (konserwatyści z mitem Matki Polki na sztandarach).
UsuńPozdrawiam,
Marta
Zdaje się, że niechcący, mówimy o tym samym - mi chodzi o ubożuchność polskiego feminizmu, który pomija chyba najistotniejszą i najpowszechniejszą rolę kobiety jaką jest macierzyństwo, traktując ją w dodatku, mam wrażenie, jako "przeżytek" i "zniewolenie".
UsuńDowodem tego są właśnie banały, które wypisuje Graff, a które znane są każdej niefemienistce, która jest matką i to, że mogą być one traktowane jako kij wetknięty w mrowisko.
Pozdrawiam.
No tak, to rzeczywiście się zgadzamy.
UsuńPozdrowienia:)
Na słowo 'feminizm' mam alergię. Mam z nim pewne skojarzenia, agresja i niespójność (tu posługuję się eufemizmem) są podstawowymi, dalej w kolejce są 'klapki na oczach'. Polski ruch feministyczny (a nie kobiecy, myślę, że utożsamianie kobiecości z feminizmem jest krzywdzące, by nie powiedzieć obraźliwe, dla kobiet) ma takie osiągnięcia, że na Kongresie walczy się o prawo do współistnienia kobiet i ludzi (i nie jest istotne, że taką wypowiedź można usłyszeć na pyta.pl, bo ta, wyjątkowo, nie była sprowokowana podchwytliwym pytaniem).
OdpowiedzUsuńLogika feminizmu jest taka, że należy zabiegać o równe traktowanie kobiet i mężczyzn (czy kobiet i ludzi, nie wiem, jaki teraz standard obowiązuje w feministycznym dyskursie), że nie należy ludzi kategoryzować ze względu na płeć, w związku z czym należy gdzie się da wprowadzić parytety, czyli dany zbiór w połowie zapełniać posługując się kryterium płci.
A co do klapek na oczach - ich przykładem cytat. Bo, uwierzcie - a wiem co mówię - Opieka nad małym dzieckiem pochłania ogromne ilości czasu, energii i funduszy, a także emocjonalnego zaangażowania również mężczyzn. Opieka nad dziećmi nie jest wymiarem kobiecej egzystencji, tylko wymiarem egzystencji rodziców. Niestety, feministka widzi tylko jedną stronę medalu, jak zwykle.
Jak każdy "izm", tak i feminizm ma swoje słabe strony. Jednak uznawanie głupich wypowiedzi (a może to było jakieś przejęzyczenie? nie wiem), które wszak trafiają się w każdym środowisku, za jego istotę, wydaje mi się być krzywdzącym redukcjonizmem. Tak jak i sąd, zgodnie z którym jeśli istnieje jakaś agresywna feministka (bądź: jakieś agresywne feministki), to znaczy, że agresja jest koniecznym warunkiem, byśmy o feminizmie mogli mówić.
OdpowiedzUsuńJako kobieta wykształcona, pracująca niezależnie od tego, co o tym sądzi mój mąż, mająca prawo głosu etc. etc. nie mogę nie widzieć zalet feminizmu. Nie tak dawno temu było zupełnie, ale to zupełnie inaczej. Wystarczy poczytać II tom "Drugiej płci", żeby zobaczyć, że w zaledwie trzy pokolenia życie kobiet zmieniło się diametralnie - to, co wtedy stanowiło podstawę do przeprowadzonej przez de Beauvoir sytuacji kobiet, na szczęście nie dotyczy już dzisiejszego zachodniego świata.
Feministki są różne, feminizmy też. Jest takie powiedzenie: ile feministek, tyle feminizmów. Feminizm Graff - promujący równość szans, partnerstwo i współdziałanie płci - jest mi bliski. Nie widzę tu agresji, ale może to te klapki, czy coś:) Piszę o tym trochę w poście, ale może warto mocniej to zaakcentować: Graff zdaje sobie świetnie sprawę z roli mężczyzn w wychowaniu dzieci. Cytat faktycznie nie daje tego obrazu, ale cała książka jak najbardziej. Podkreśla niemal na każdej stronie, że wychowanie dzieci to wspólna sprawa i wspólny wysiłek. O to jej chodzi, kiedy mówi, że zamiast "macierzyństwo" powinniśmy myśleć "rodzicielstwo". O tym, że tak w Polsce jest rzadko, świadczy na przykład to,że wydłużony do roku urlop jest zarówno ze swej nazwy, jak i istoty "macierzyński" a nie "rodzicielski" i że mężczyźnie przysługują z niego całe wielkie dwa tygodnie. Co oczywiście ma swoje dalsze wieloaspektowe konsekwencje...
Co do parytetów. Nie wypowiadam się tutaj kategorycznie po żadnej stronie, w zamian zaproponuję pewien eksperyment myślowy. Chodzi w nim o to, by wszędzie tam, gdzie dzisiaj są mężczyźni (chodzi tu o role społeczne, zawody, w tym stanowiska zajmowane przez mężczyzn i przez kobiety, o reprezentację parlamentarną a także np. o naszych przedstawicieli w rządzie, o czas spędzany z dziećmi - w tym na urlopach: macierzyńskim i wychowawczym, opieka nad tymi członkami rodzin, które tego potrzebują etc.) wyobrazić sobie kobiety i odwrotnie. Czy taki obraz świata a rebours czymś różni się od naszego świata dzisiejszego? Jeśli nie, to w sprawie równości rzeczywiście nie ma nic do roboty. A jeśli tak, to pozostaje pytanie: czy to wynika z naturalnych skłonności kobiet i mężczyzn, czy też może czegoś innego?
Pozdrawiam:)
Może miałem takiego pecha, że spotykałem tylko - w życiu, w prasie, telewizji itd. - feministki dość agresywne, upraszczające obraz świata i proponujące naiwne i często nielogiczne rozwiązania. Przyznaję, że nie jestem specjalistą, znawcą literatury na temat, więc może nie powinienem wdawać się w głębsze dyskusje - wdaję się, odwołując do posiadanych doświadczeń.
UsuńCo do proponowanego przez Ciebie myślowego eksperymentu: znowu widzę tu ten... typowy brak logiki. Skoro, jako - jak rozumiem - feministka, choćby nie ortodoksyjna, walczysz z rozdzielaniem ról społecznych ze względu na płeć, dlaczego malujesz obraz świata stworzony w oparciu o takie właśnie rozdzielania, tyle, że w odwrotną stronę?
Poza tym pewnych rzeczy uniknąć się nie da. Ludzie dzielą się na kobiety i mężczyzn (jestem staromodny, więc uznaję taki podział za pełny) a kobiety i mężczyźni się od siebie różnią. W związku z tym pewne funkcje zawsze będą rozdzielane na podstawie kryterium, jakim jest płeć. Nie widzę jakoś kobiet na przodku w kopalni, zresztą nawet feministki się tam nie pchają i na parytetach akurat w górnictwie im nie zależy. Nie widziałem też nigdy kobiety jeżdżącej 'szambowozem'. To też feministkom nie przeszkadza, że mężczyźni poza bardziej prestiżowymi zawodami wykonują też te - jakby to określić - najbardziej 'brudne', nie koniecznie zaś wymagające wyjątkowej tężyzny fizycznej. Teoretycznie nic nie przeszkadzało by kobiece w zajmowaniu się wywozem nieczystości płynnych.
Ja proponuję taki eksperyment: jesteś odpowiedzialna za zatrudnienie pracowników. Masz dwoje kandydatów: z takim samym wykształceniem i doświadczeniem, podobnymi predyspozycjami osobowościowymi, w ogóle różni ich głównie płeć, poza tym niewiele. Kogo zatrudnisz, jeśli w sytuacji A szukasz sprzedawcy do sklepu z częściami mechanicznymi a w sytuacji B - do sklepu z kosmetykami?
Co do Twojego pytania - nie, nie kierowałabym się stereotypem, wedle którego panie prosimy do kosmetyków a panów do narzędzi:) Całe szczęście, że osoby, które decydowały o moim zatrudnieniu nie kierowały się np. opinią, zgodnie z którą do filozofii to raczej nadają się mężczyźni, jak od jej zarania widać... :)
OdpowiedzUsuńWracając do pytania: raczej wzięłabym pod uwagę (jeśli wiedza jest ta sama) tzw. kompetencje miękkie - stosunek do klienta, umiejętność prowadzenia rozmowy na temat sprzedawanych produktów, ogóle obycie etc.
Jednak stereotyp, o którego ewentualne zastosowanie mnie podejrzewasz ma się dobrze. Tak jak i ten, że mężczyźni gorzej nadają się do opieki nad dziećmi niż kobiety (kogo częściej zatrudnia się jako nianię? kobiety czy mężczyzn?) albo ten, że kobiety to piastunki domowego ogniska, a męską rolą jest zdobywanie świata (stąd zapewne taka przewaga mężczyzn prezesów, dyrektorów i ministrów).
Śmiem twierdzić, że to te (między innymi) stereotypy decydują o nierównościach w naszym ludzkim świecie. Dlatego mamy raczej mężczyzn górników i raczej kobiety pielęgniarki. Raczej mężczyzn w MPK i raczej kobiety przedszkolanki.
Tymczasem nie wydaje mi się też, żeby wszystkie kobiety były fizycznie słabsze i mniej zdolne do wykonywania zawodów wymagających sprawności niż wszyscy mężczyźni. Znam silne fizycznie kobiety i słabych fizycznie mężczyzn. Tak samo: znam mądre kobiety i mądrych mężczyzn; niezbyt mądre kobiety i niezbyt mądrych mężczyzn; kobiety liderki o silnych charakterach i mężczyzn liderów o silnych charakterach. Kobiety, które nie mają przywódczych ambicji i takich mężczyzn. Kobiety empatyczne i empatycznych mężczyzn. Nieempatyczne kobiety i takich też mężczyzn. Etc. etc.
Tu tkwi sens mojego eksperymentu. Jeśli zakładamy, że jesteśmy równi, na równi predestynowani do wszystkich wyzwań, które stoją przed współczesnym człowiekiem, to skąd te nierówności wokół nas? Jeśli mają źródło w naszej biologii, to faktycznie - dajmy sobie spokój z równouprawnieniem. A jeśli w stereotypach - to może warto potrudzić się o to, by pokazać fałsz, który leży u ich podstaw?
Nie wiem, czy jesteśmy równi, raczej, biorąc pod uwagę średnią statystyczną nie jesteśmy (więcej jest zdecydowanie silnych fizycznie mężczyzn, niż kobiet a wynika to z biologii, czegoś obiektywnego; przecież to hormony powodują, że mężczyźni bardziej obrastają mięśniami).
UsuńA nierówności wokół nas? Są, to niezaprzeczalny fakt. Irytujące w feministycznym dyskursie jest podkreślanie, że gorsze traktowanie dotyczy kobiet. Jeśli już walczyć z nierównościami, to globalnie i tu potrzebny jest jakiś ewentualny inny -izm. Feministki - raczej dobrze wykształcone panie, raczej lepiej niż gorzej sytuowane. Czy one, jako te biedne, dyskryminowane kobiety, mają gorzej, niż mężczyźni z po PGRowskich wsi? Nie sądzę.
Ktoś, nie pamiętam niestety kto, dyskutując z feministkami i ustosunkowując się do ich poglądów i zarzutów względem świata napisał, że może i kobiet dotyczy problem tzw. szklanego sufitu. Jednocześnie nie zauważa się, że mężczyzn dotyczy problem szklanej piwnicy - to faceci wykonują najcięższe, najniżej opłacane i najmniej prestiżowe zawody (niech zostanę przy przykładzie panów od wywozu zawartości szamba, ale są też stróże, śmieciarze, pracownicy fizyczni). Chyba lepiej być kimś, kto ma świadomość, że może nie zostanie prezesem, ale do wice może dobić, niż kimś kto wie, że nigdy nie wybije się z samego dołu.
Nie wiem, skąd u Ciebie taka opinia, że 1) feministki troszczą się tylko o siebie; 2) feministki troszczą się tylko o kobiety wykształcone aspirujące do foteli prezesowskich; 3) wśród feministek są jedynie kobiety, którym dobrze się powodzi; 4) jedynie mężczyźni wykonują słabo opłacane, ciężkie zawody.
OdpowiedzUsuńZ żadną z tych tez nie mogę się zgodzić.
Dodatkowo - wiele spośród feministek troszczy się także o dyskryminacje, których ofiarami są mężczyźni. Może zatem - to by było coś! - feminizm liberalny jest właśnie tym "izmem", którego szukasz:)