sobota, 29 listopada 2014

Liebster Blog :)



Za zaproszenie do udziału w zabawie Liebster blog dziękuję Koczowniczce, autorce bloga Koczowniczka o książkach. A oto moje odpowiedzi na Jej pytania:

1. Najbardziej lubisz literaturę... jaką? Polską, amerykańską, japońską, a może jeszcze inną?
Trudno powiedzieć, cenię wielu autorów z różnych krajów.

2. Na pewno znasz zetknęłaś się z książkami pisarza, którego twórczość podziwiasz, natomiast inni nie - bo nie znają go, nie doceniają. Aż serce boli. Chcesz, by został odkryty, doceniony. Jaki to pisarz? 
Sama nie wiem. Może Henri Bosco? Sensualna literatura, przyjaciel bardzo ciekawego francuskiego filozofa – Gastona Bachelarda, który często odwoływał się do jego powieści.

3. Czy sięgasz po książki "obozowe"?
Kiedyś bardzo często. Obecnie nie.

4. Czy jesteś zadowolona ze swojego bloga? Może chcesz coś w nim zmienić?
Najważniejsza jest dla nas wymiana myśli z czytelnikami i innymi blogerami, wzajemna inspiracja. Staramy się pisać tylko o tym, co nam się podobało. O tym, czego nie warto polecać, nie piszemy. Taką mamy zasadę, choć doceniamy krytyczne, „ostrzegawcze” notki na innych blogach. Blog to nasz notes, w którym spisujemy impresje, lektury, inspiracje.
Ostatni rok był ciężki dla naszego bloga, zapał blogowania nas opuścił. Teraz wrócił i mam nadzieję, że się utrzyma. Poza tym – jestem dość zadowolona, realizujemy z Frankensteinem założenia, które sobie przyjęliśmy zakładając bloga.

5. Ile czasu zajmuje Ci napisanie recenzji? 
Bardzo niewiele – piszę tylko, kiedy nachodzi mnie swego rodzaju „blogerska wena”, więc idzie szybko. Poza tym z zasady piszemy krótkie notki.

6. Czy chętnie pożyczasz innym swoje książki?
Nieeee. Tylko w ostatecznościJ Nawet z Frankensteinem nie mamy pełnej małżeńskiej wspólnoty książkowej...

7. Jeśli książka Cię nie interesuje, czy starasz się ją przeczytać do końca, czy też porzucasz bez żalu?
Porzucam po około 50-70 stronach. Niechętnie, muszę dodać.

8. Bohater książkowy, który Cię bardzo irytował, to...
Wszelcy mężczyźni przechodzący kryzys wieku średniego. Obecnie irytuje mnie bohater książki Antonio Muñoz Moliny We mgle czasów. Na szczęście książka jest zbyt dobra, żeby porzucać jej czytanie z tego powodu.

9. Bohaterka książkowa, która Cię bardzo irytowała, to...
Jakoś nie przychodzi mi nic do głowy, może były w tych książkach, które porzuciłam po 50 stronach i wymazałam z pamięci? Jeśli jednak bardzo musiałabym kogoś wskazać, to pewnie bohaterki Kochanie, zabiłam nasze koty Masłowskiej, ale wiadomo – tam tak ma być i one mają irytować.

10. Czy codziennie czytasz przynajmniej kilka kartek? 
Bezwzględnie!

11. Polecisz mi jakąś książkę, która mogłaby mnie zainteresować? Postaram się ją przeczytać. 
Ciężko zdecydować się na jeden tytuł. Może ze względu na to, że – jak sama piszesz – niedawno odkryłaś Oates, to gorąco polecam Ci jej Blondynkę – świetnie napisana opowieść osnuta wokół życia i postaci Marilyn Monroe. Dodatkowo np. wspaniałą książkę Ludmiły Ulickiej - Daniel Stein, tłumacz.


Nikogo nie nominuję do dalszego udziału w Liebsterze, ale jeśli ktoś czytający naszego bloga miałby ochotę na mini mini zabawę, to bardzo proszę o zostawienie w komentarzach do tego posta odpowiedzi na dwa pytania:
1. Którą książkę, spośród przeczytanych w 2014 roku, uznajesz za najlepszą?
2. Powielę pytanie Koczowniczki: Jaką książkę chciałbyś/chciałabyś mi polecić?

Będzie mi miło, a książki oczywiście postaram się przeczytaćJ


sobota, 22 listopada 2014

Ostatni z klerków


"Tołstoj opowiada, że w czasach, gdy był oficerem, zobaczył podczas marszu, jak jeden z jego kolegów uderzył człowieka, który oddalił się z szeregu. I powiedział mu: 'Czy nie jest ci wstyd, że traktujesz tak jednego z twoich bliźnich? Czyżbyś nie czytał Ewangelii?' Na co ów odrzekł: 'Czyżbyś nie czytał regulaminu wojskowego?'" (105).

Julien Benda

Książka Juliena Bendy "La Trahison des Clercs" z 1927 roku wywołała niemałą wrzawę. Wielu francuskich intelektualistów poczuło się obrażonych - co zresztą było znakiem firmowym twórczości autora. Benda grzmiąco ogłasza bowiem zdradę klerków - to jest sprzeniewierzenie się ideałom i wartościom, takim jak sprawiedliwość, prawda i rozum. Uważał on, że klerkowie (nie mylić z klerykami, choć trop nie jest zupełnie błędny) poddali się postępowi, użyteczności, "igraniu z namiętnościami", życiu - jednym słowem zdradzili, podczas gdy prawdziwy klerk uznaje tylko abstrakcyjne wartości (statyczne, bezinteresowne, racjonalne).  

Klerk żyje zatem w świecie ducha i jego celem nie jest zmienianie świata, lecz wierność ideałom, których zachowanie wydaje się konieczne dla moralności rodzaju ludzkiego. Nie można się dziwić takiej obcości wobec świata życia, królestwo klerka nie jest bowiem z tego świata. Klerkowi obcy jest realizm zarówno namiętności klasowej, jak i namiętności narodowej, którą rządzi ludzka potrzeba dominacji nad materią. Klerk nie mógł wygrać bitwy z doczesnością, dlatego zdradzony, został również uśmiercony (kto wierzy w martwe zasady sam jest martwy). "A historia uśmiechnie się na myśl, że Sokrates i Jezus Chrystus umarli za taką ludzkość" (226). 

 Do poczytania: 
Julien Benda: Zdrada klerków. Przeł. Marek J. Mosakowski. Warszawa 2014.


wtorek, 18 listopada 2014

Feministka – też matka

Moje feministyczne przekonania zaczęły się kształtować w okolicach 2001 roku, na co niewątpliwie wpłynęła lektura dopiero co opublikowanej wówczas książki Agnieszki Graff Świat bez kobiet. W zebranych w niej tekstach, Graff wykładała swoją koncepcję feminizmu – opartego na postulacie równości i samorealizacji, które powinny być dostępne dla każdego, niezależnie od płci. Polemizowała z tezami radykalnych środowisk feministycznych, pokazując na każdej stronie, że feminizm nie wymaga walki z całym światem (ani nawet z jego częścią…), a wręcz przeciwnie – że jest sposobem przekształcania go poprzez drobne ale konkretne działania, przez pracę nad kształtującymi naszą kulturę mechanizmami, nad językiem, mentalnością.

Tak pojmowane feministyczne oddziaływanie na rzeczywistość wymaga czasu, ale także cierpliwego punktowania słabych (czyt. sprzyjających nierównościom lub kształtujących je) elementów naszego codziennego życia. Wymaga także oddolnego organizowania się środowisk podzielających pewne idee oraz pozyskiwania dla nich coraz szerszych kręgów. Wymaga podejmowania dyskusji – tak przecież wykuwają się nowe koncepty i przekształcają stare.

W takich działaniach Graff bierze aktywny udział – publikując (książki, artykuły, felietony) i dyskutując – na przykład podczas Kongresów Kobiet, których organizacja jest niewątpliwym osiągnięciem polskiego ruchu kobiecego. Żywo uczestniczy także w dyskusjach wewnątrz polskiego środowiska feministycznego – które wcale nie jest ideowym monolitem – niekiedy traktując je jako mrowisko, w które warto włożyć kij niemałych rozmiarów.

Takim kijem była w tym roku książka Matka feministka. Składają się na nią w dużej mierze felietony pisane przez Graff do magazynu „Dziecko” podczas urlopu wychowawczego. Są także wystąpienia wygłaszane przez nią na kolejnych Kongresach Kobiet. Książkę czyta się bardzo lekko i przyjemnie – sprzyja temu felietonowy styl: żartobliwy, okraszony przykładami. Nie znaczy to jednak wcale, że takie są problemy w niej poruszone. Ani że zasługują one na takie właśnie potraktowanie.
Tak jak w Świecie bez kobiet mieliśmy celny opis polskiej rzeczywistości publicznej, jako męskiego świata, tak z nowej książki Graff wyziera Polska, w której nie ma miejsca dla matek. Dyskryminują je pracodawcy, ustawodawcy, a nawet środowiska feministyczne, dla których – jak wywodzi Graff – temat matek nie istnieje. Istnieją tylko indywidualistki – kobiety sukcesu, przebijające się z mozołem przez szklane sufity. Tymczasem rodzina jest przecież sprawą wszystkich – bo jest wszystkich udziałem. I jeszcze jedno – Polska myśli: „macierzyństwo” – a tymczasem powinna myśleć: „rodzicielstwo”, bo tylko to da nam polską rzeczywistość równych szans i równych możliwości.

Na koniec krótki cytat z książki (i siostrzany prztyczek w nos):
„Opieka nad małym dzieckiem pochłania ogromne ilości czasu, energii i funduszy, a także emocjonalnego zaangażowania. Tak dużo, że na niewiele innych spraw tych zasobów starcza. Wszystko to dzieje się w kulturze, która ten gigantyczny wysiłek lekceważy, traktując opiekę nie jako pracę, ale jako »naturalne kobiece zajęcie«, nieistotną krzątaninę. Ignorując ten wymiar kobiecej egzystencji lub zajmując się nim czysto teoretycznie i na chłodno, ruch kobiecy de facto godzi się na niechęć ze strony dziewczyn i kobiet, które zostają matkami”.

Agnieszka Graff, Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2001.
Agnieszka Graff, Matka feministka, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2014.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Kto się boi Immanuela Kanta? Część piętnasta

Tadeusz Różewicz (z niemałą inspiracją Leopoldem Staffem)

Wieczór

Leżę na starym tapczanie
ze sprężyną w boku
nade mną ktoś wali młotem
pode mną ktoś wali młotem
w czaszce świdruje sąsiadka z góry
za ścianą charczą stare rury

"za jakie winy" pytam gwiazd
i słyszę jęk starej sprężyny
"każdy ma swojego Kanta"
(i piekło "danta)

sobota, 8 listopada 2014

Afro, czyli sprawa polityczna

Private is political – to feministyczne hasło nie raz zostało już sprowadzone do absurdu. Oponenci zdają się zupełnie nie zauważać, że sfera prywatności – domu, rodziny, relacji małżeńskich, wychowania dzieci etc. to sfera o której trzeba mówić publicznie. Trzeba o niej dyskutować i pokazywać: 1) według jakich wzorców kulturowych jest kształtowana; 2) jak sama te wzorce kształtuje.
O tym, w jak wielkim stopniu jesteśmy istotami kulturowymi, przekonujemy się najczęściej wtedy, gdy znajdziemy się wśród ludzi żyjących według zupełnie innych norm, wartości i przekonań, niż te, które zostały nam wpojone. I to tak mocno, że uważamy je za nieusuwalny element naszej natury.
W takiej sytuacji znalazła się bohaterka najnowszej książki Chimamandy Ngozi Adichie – Ifemelu. Dziewczyna nie wyjeżdżająca nigdy wcześniej poza granice rodzinnej Nigerii, podejmuje decyzję, by aplikować na stypendium na Uniwersytecie Princeton. Otrzymuje stypendium, wizę i wyrusza ku wymarzonej Ameryce. Jeszcze przed wyjazdem koleżanki śmieją się, że stanie się prawdziwą „Amerykaaną”, jedną z tych Nigeryjek, które zmieniły akcent na amerykański, co z lubością podkreślają, akcentując w ten sposób swe światowe obycie.
Na początku rzeczywiście tak jest. Ifemelu stara się dostosować do nowego świata, wygładza włosy, zmienia akcent, uczy się miejscowych zwyczajów. Nie chce być inna, nie chce się wyróżniać. W pewnym momencie dociera do niej jednak, że przez swe próby przystosowania się do amerykańskiego sposobu bycia, traci to, co najważniejsze – swoją tożsamość. Kończy z przeciąganiem samogłosek na amerykańską modłę (ryzykując tym, że nie zostanie zrozumiana), zaczyna pielęgnować swoją naturalną, bujną fryzurę (ryzykując tym, że będzie postrzegana jako niekompetentna). Wreszcie – tworzy bloga, w którym z perspektywy Obcej opisuje amerykański sen.

Amerykaana to bardzo ciekawa, wielowątkowa powieść, której treści trudno ująć w tak krótkiej notce. Trzeba zaznaczyć, że problem tożsamości/inności to jedynie jedna z wielu płaszczyzn, z których się składa. W książce Adichie kwestia ta rozpatrywana jest przede wszystkim w odniesieniu do pytań o rasę – bo, jak podkreśla Ifemelu, poczuła się „czarna” dopiero po wyjeździe z Nigerii.
Na blogu pisze: „Kochani nieamerykańscy czarni, kiedy postanawiacie przyjechać do Ameryki, stajecie się czarni. Przestańcie się wykłócać. Przestańcie mówić: jestem Jamajczykiem albo jestem Ghańczykiem. Ameryki to nie obchodzi. Co z tego, że nie byliście »czarni« w swoim kraju? Teraz jesteście w Ameryce. Wszyscy przeżyliśmy swoje w czasie inicjacji do Stowarzyszenia Dawnych Czarnuchów. Ja doświadczyłam tego na zajęciach w college’u, kiedy zostałam poproszona o przedstawienie punktu widzenia czarnych, tylko że nie miałam pojęcia, jaki on jest. Więc coś naprędce zmyśliłam”*.

I w ten sposób naturalne staje się tym, co obce. A afro i akcent, okazuje się, mogą być sprawą polityczną.


*Cyt. z książki: Chimamanda Ngozi Adichie, Amerykaana, tłum. Katarzyna Petecka-Jurek, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2014.

czwartek, 6 listopada 2014

Samotna, brzydka, uzdolniona


Bezpośrednią inspiracją tego wpisu jest film Violette, poświęcony trudnemu okresowi życia Violette Leduc. Leduc to francuska pisarka, która zainaugurowała swą twórczość w czasie drugiej wojny światowej, z inspiracji Maurice’a Sachsa, z którym – udając małżeństwo – ukrywała się na prowincji. Wtedy też rozpoczyna się akcja filmu.

Plakat filmu Violette
Leduc pisze o swoim dzieciństwie, o trudnych relacjach z matką, o szukaniu swojej tożsamości. W międzyczasie przenosi się do Paryża, gdzie zarobkuje, parając się czarnorynkowym handlem. Tam też natyka się na prozę gwiazdy egzystencjalistycznego ruchu – Simone de Beauvoir. Postanawia zawierzyć swój literacki los w jej ręce i – niepewna, nieśmiała – podrzuca jej rękopis.

De Beauvoir zachwyca się książką i niezwłocznie odsyła Leduc do Alberta Camusa, pracującego w wydawnictwie Gallimard, gdzie książka w 1946 roku zostaje opublikowana pod tytułem L’Asphyxie (Zaczadzenie). Publikacja przechodzi w zasadzie bez echa, a sama Leduc staje się coraz bardziej sfrustrowana, czuje się brzydka (co wielokrotnie podkreśla), przez nikogo nie chciana, wciąż odrzucana.

Wciąż jednak – zachęcana przez de Beauvoir, która pomaga jej także finansowo – pisze i publikuje. Przeżywa załamanie nerwowe i trafia na pół roku do szpitala psychiatrycznego. Wreszcie, opublikowana w 1964 (z przedmową de Beauvoir) książka La Bâtarde (Bękart) przynosi jej upragniony sukces. Tu kończy się akcja filmu.

Trudno nakręcić pasjonujący film o pisarzu, szczególnie jeśli chce się uchwycić nie tylko interesujące zdarzenia jego życia, ale także głębię jego twórczości. Violette niestety tę prawdę potwierdza. Film jest nieco przegadany, miejscami monotonny. Muszę jednak przyznać, że wciągnęłam się jednak w tę opowieść o pełnej kompleksów i wspomnień o trudnym dzieciństwie kobiecie, która szuka swego szczęścia – w życiu i w literaturze.

Violette Leduc


Co więcej, film zachęcił mnie do sięgnięcia po prozę Leduc. Niestety w polskim przekładzie dostępna jest tylko jedna jej książka – można powiedzieć: mini powieść – Dama z liskiem. Ta napisana poetycką prozą krótka historia starej kobiety, której jedynym skarbem i przyjacielem jest znaleziona wśród śmieci etola z lisa, w pełni ukazuje kunszt autorki. Z przyjemnością przeczytałabym znacznie więcej.


Violette, reż. Martin Provost, Belgia–Francja 2014.

Violette Leduc, Dama z liskiem, tłum. Maria Leśniewska, Kraków, Wydawnictwo Literackie, 1972.