piątek, 22 czerwca 2012

Strategia uniku

Ostatnio stwierdziliśmy z Debe, że dopiero po założeniu bloga dogłębnie poznaliśmy reguły rządzące światem książkowej blogosfery. Na początku kilka rzeczy wprawiło nas w zadziwienie – w tym tzw. „stosiki” i równie egzotyczne „podsumowania miesiąca”. Później odkryliśmy także cykle „łańcuszków” – zabaw, w których blogerzy wzajemnie przepytują się z literackich upodobań i czytelniczych nawyków.
O ile dwie pierwsze sprawy są mi kompletnie obce, to do ostatniej nieco mi bliżej.  Choć nie biorę udziału w takich zabawach, temat przyzwyczajeń czytelniczych jest mi bardzo bliski. Poza tym, że poddaję dogłębnej refleksji rozmaite własne nawyki (szczególnie, jeśli są żywcem z Dnia świra wyjęte...), to także z upodobaniem śledzę czytelnicze zwyczaje bohaterów książek. Szczególnie, jeśli przypominają moje – choć nie tylko.
Dziś coś na ten temat – a punktem wyjścia będzie cytat z książki Iana McEwana Na plaży w Chesil. Książka niezbyt dobra, zwłaszcza jak na tego autora. Udało się jednak McEwanowi stworzyć szkice kilku całkiem ciekawych postaci, z interesującym podejściem zarówno do życia, jak i czytania.
Jedna z nich – nauczycielka akademicka, filozofka, przyjaciółka Iris Murdoch i matka głównej bohaterki powieści – w zasadzie każdą życiową sprawę sprowadza do tematu książek: „Za każdym razem, gdy trafiał się jakiś problem natury intymnej, przenosiła się myślami na salę wykładową, używała coraz to dłuższych i dłuższych słów i nawiązywała do książek, które jej zdaniem wszyscy powinni przeczytać”*.
Ową filozofkę poznajemy jedynie z perspektywy Florence (głównej bohaterki książki), która – jak widzimy – nie mogła zbytnio liczyć na matczyną poradę. Gdyby jednak pominąć tę perspektywę, to można powiedzieć, że jest McEwan przedstawia całkiem ciekawą strategię unikania niewygodnych pytań. Zamiast mętnych wyjaśnień – w szczególnie w sprawach nie-do-wyjaśnienia lub niewygodnych-do-wyjaśnienia – zawsze można przywołać na pomoc redukcję ejdetyczną, imperatyw kategoryczny czy nawet posłużyć się (prawdziwą!) łaciną.

* Cytat pochodzi z książki: Ian McEwan, Na plaży w Chesil, tłum. Andrzej Szulc, Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz, Inowrocław 2008.

8 komentarzy:

  1. Pytanie, czy to strategia uniku, czy po prostu wspomaganie się książkami w trudnych sytuacjach. Może po prostu korzystanie z 'mądrości powieści'? Szukanie w literaturze sytuacji analogicznych do własnych oraz ich rozwiązań?

    OdpowiedzUsuń
  2. Moim zdaniem tytuł (Strategia uniku) jest świetny i dobitnie wyraża to, w czym tkwimy - "kulturę" cytatu. Wokół jest coraz więcej skrywania się za cudzysłowem i coraz mniej samodzielności. Ludzie nie opowiadają, tylko przywołują. Może się wszyscy akademizujemy, ulegamy całej tej metodologii, wstawiamy przypisy i tak kończymy sprawę?
    Jest dużo dobrego we wspomaganiu się książkami w trudnych sytuacjach, ale przypadek z "Na plaży w Chesil" pokazuje to w karykaturze. Wiele książek zaczyna się od motta, ale potem dzieje się historia. W taki sposób powinien funkcjonować cytat - jako zaproszenie (do rozmowy, do pisania, do czegoś innego), a nie jako opowieść cała.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja nie widzę nic złego w cytowaniu. Nie koniecznie musi ono być 'strategią uniku'. Sam lubię cytować, ale cytat traktuję jako narzędzie - podkreślenie tego, co sam mam do powiedzenia. Albo zilustrowanie. Albo jako inspirację, bo często przeczytany fragment czegoś skłoni do przemyśleń - niekoniecznie muszą one być ściśle związane z tym, co chciał powiedzieć przytaczany autor. Cytat jest punktem wyjścia dla mojej własnej opowieści.
    Poza tym, cytowanie może być sztuką. Nie twierdzę, że moje jest, chciałbym, żeby było. Ale zwykle jest tak, że twórców ktoś inspiruje, inspirował, wpływał na nich, kształtował. Subtelne przywoływanie tych inspiracji we własnej twórczości - jakakolwiek by ona nie była - nienachalne wykorzystywanie dorobku 'mistrzów' to jest swego rodzaju sztuka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wydawało mi się, że wcześniej napisałam o tym, że cytat może funkcjonować w sposób uzasadniony, jako przyczynek do czegoś, punkt wyjścia. Jeżeli nie dość jasno - podkreślam to teraz - cytat jest o tyle dobry, o ile ważna jest zawarta w nim myśl, albo o ile wielka jest jego uroda. Zdaję sobie sprawę z literackiej doniosłości cytatu (kryptocytaty Pereca, Gombrowicza), ale problemem jest to, że często w codziennym komentarzu cytat nie jest tak twórczy jak w literaturze, nie pojawia się w misternym kontekście, jest rzucony znikąd i ma stanowić opinię całą. Takie odtwórcze potraktowanie cytatu, które nie jest poparte żadną próbą rozwinięcia albo zdystansowania się do niego, wydaje mi się wynaturzeniem i to miałam powyżej na myśli krytykując "strategię uniku".

    OdpowiedzUsuń
  5. Powiem tak - NIENAWIDZĘ STOSIKÓW!!!!!

    Tyle.

    Dzięki, że gdzieś mogłem się wykrzyczeć...

    OdpowiedzUsuń
  6. Magdaleno, Marcinie - ciekawą tu prowadzicie dyskusję:) Rzeczywiście często w dzisiejszych czasach pod powierzchnią cytatów i nawiązań kryje się niewiele treści... Choć oczywiście w uzasadnionych przypadkach dobry cytat - "to jest to!" :)
    Tomku - :) Rozumiem Cię w pełni, no po prostu musiałam gdzieś o stosikach napomknąć, bo jest to zjawisko zdecydowanie warte uwiecznienia:)))
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  7. Marto, całe szczęście (pisząc nieco samolubnie), że zrobiłaś to pierwsza! Pzdr

    Tomek/Bosy

    OdpowiedzUsuń
  8. Precz ze stosikami, podsumowaniami miesiąca i rocznicowymi notkami co trzy miesiące. I oczywiście precz z preczem!

    OdpowiedzUsuń