sobota, 26 maja 2012

Kto się boi Immanuela Kanta? Część ósma


Nieodłączną częścią wykładów o Kancie jest opowieść o jego niezwykłym rozkładzie dnia. W rzeczy samej w sobie nie był on wcale taki osobliwy, choć bardzo często jest to jedyna kwestia zapamiętywana z wykładów (i jeszcze, że coś tam było o Koperniku). Moją uwagę zwróciło nie to, że Kant realizował swój program dokładnie w ten sam sposób przez lata – ale to jaki był z niego elegant.  No cóż, wiedział, że mężczyznę wita się według ubioru a żegna według rozumu.

Przyjrzymy się zatem, jak ten słynny program dnia wyglądał.
O godzinie 4.55 wchodził do jego pokoju służący i budził mistrza słowami „Es ist Zeit”. Po chwili Lampe (ów dzielny służący) przynosił słabą herbatkę a Kant ubrany w szlafrok, pantofle i szlafmycę siadał do pracy.  W Królewcu dniało a mistrz pracował nad swymi wykładami. Na uniwersytecie wykładał od 7.00 do 9.00. Rzecz jasna w stroju godnym profesora. Od godziny 9.00 do 12.45 pisał w domu swe wiekopomne dzieła. Praca w domu nie wymagała już tak odświętnej kreacji. Kwadrans przed 13.00 przygotowywał się do obiadu, to znaczy zmieniał ubranie. Między 13.00-16.00 jadł obiad z przyjaciółmi. Od godziny 16.00 spacerował po Królewcu. Zawsze tę samą drogą i zawsze sam. Po spacerku był czas na kolację i jakąś lekką lekturę (najlepiej coś o podróżach). Wieczorem, około godziny 22.00, przebrany w piżamkę,  kładł się do łóżka.  I tak przez lata.

Jak zatem widać, to właśnie garderoba – a nie zegar – odmierzała jego sławny rytm dnia.

Oto marzenie prawdziwego kantysty

poniedziałek, 21 maja 2012

Gdzie byliśmy? Dokąd idziemy?

Książka Barbary Demick o – jak informuje podtytuł – zwyczajnych losach mieszkańców Korei Północnej, jest równie wciągająca, co przerażająca. Autorka, amerykańska dziennikarka przez wiele lat pracująca w Azji (a wcześniej w Europie Wschodniej, na Bliskim Wschodzie, a także – w czasie wojny w byłej Jugosławii – w Sarajewie), przeprowadziła setki wywiadów z uciekinierami z Korei Północnej. Wywiady te – krytycznie opracowane i obudowane szerokim kontekstem kulturowym i historycznym – stały się podstawą książki o kraju, do którego dziennikarz nie ma wstępu, poza możliwością obejrzenia szlaku specjalnie dlań przygotowanego, w towarzystwie specjalnie przydzielonych agentów służby bezpieczeństwa.
Demick zdecydowała się opisać dzieje trzeciego, co do wielkości północnokoreańskiego miasta – Ch'ŏngjin. Miasto położone jest w północnowschodniej części kraju i stanowi administracyjne centrum regionu.
Książka ma sześcioro głównych bohaterów, przez pryzmat ich losów poznajemy dzieje miasta na przestrzeni kilku ostatnich dekad. Ten zabieg formalny pozwala pokazać, jak te same wydarzenia wpływały na członków różnych warstw społecznych i środowisk.

Pomnik Kim Ir Sena w Phenianie

Znaczącą część książki stanowi opis klęski głodu, która w latach 90-tych dotknęła Koreę Północną przede wszystkim z powodu niewydolnej gospodarki. Ch'ŏngjin szczególnie mocno ucierpiał w czasie lat głodu – z jego powodu zmarło ok. 20% mieszkańców miasta. Każdy z bohaterów książki stracił kogoś bliskiego, każdy też w zasadzie otarł się o śmierć.
Inne ważne tematy, które porusza Demick to m.in.: reakcje na śmierć Kim Ir Sena, system szkolnictwa, system inwigilacji i więziennictwa (w tym obozy pracy), stan gospodarczy kraju i wreszcie motywacje i drogi uciekinierów z Korei Północnej.

Statua w Phenianie mająca symbolizować heroicznego ducha koreańskiego narodu

Przyznam, że podczas lektury wielokrotnie zadawałam sobie pytanie: jak to możliwe, by takie rzeczy działy się jeszcze tak niedawno? A przecież wiele spośród doświadczeń ludzi opisanych w książce Demick, jest zapewne udziałem dzisiejszych mieszkańców Korei Płn. Widzieliśmy to najlepiej w newsach pokazujących tłumy opłakujące niedawno zmarłego Kim Dzong Ila. Cóż, sama Demick przyznaje, że nawet dla ludzi zajmujących się zawodowo Koreą Północną, trwałość tego reżimu pozostaje zagadką.

Pomnik Partii Pracy Korei w Phenianie

Na koniec trochę „poezji”. Wierszyk z podręcznika języka koreańskiego dla uczniów klasy pierwszej, wydanego w 2003 (sic!) roku:

Gdzie byliśmy?
Byliśmy w lesie.
Dokąd idziemy?
Idziemy na wzgórza.
Po co tam idziemy?
Idziemy tam, żeby zabić japońskich żołnierzy.

Tu kilka aktualnych zdjęć Ch'ŏngjin:

Barbara Demick, Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej, tłum. Agnieszka Nowakowska, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011.

sobota, 19 maja 2012

Na skrzyżowaniu dróg (R. Ingarden)

Dziś inauguracja nowego blogowego cyklu, w którym będziemy odnotowywać miejsca - ulice, place, skwery etc. etc. poświęcone filozofom.
Na blogu znajdą się tylko te filozoficzne miejsca, które sami odwiedzimy i udokumentujemy.

Na początek Kraków i...


Ulica to zacna, dość powiedzieć, że w jej okolicach znajduje się Biblioteka Jagiellońska, a także niektóre z wydziałów UJ, UR, AGH i UP.

niedziela, 13 maja 2012

Język jest wirusem z kosmosu


Niewielka książeczka. Około trzydziestu tekstów Laurie Anderson. Miało powiedziane - trzydziestu wierszy. Są naprawdę dobre. No cóż, nie każdy może być artystką-rezydentką NASA.  Oto jeden z przykładów wiersza; jak to u nas często na blogu bywa… filozoficznego.  


Jaś i Małgosia
(dla Waltera Benjamina)

Jaś i Małgosia żyją i mają się świetnie. Mieszkają w Berlinie.
Ona jest kelnerką serwującą koktajle
On dostał rolę w filmie Fassbindera
Nocami popijają
Schnapps i gin, ona mówi:
Jasiu, ty mnie naprawdę przygnębiasz.
On na to: Małgosiu, potrafisz być suką.
On na to: zmarnowałem życie na twoją głupią legendę.
Tymczasem moją prawdziwą miłością była czarownica.

Ona pyta, czym jest historia, on na to:
Historia to anioł pędzący tyłem w przyszłość
Mówi, że historia to sterta gruzu
Anioł chce wrócić i zrobić porządek
Usunąć zniszczenia
Ale od strony raju idzie sztorm
Wiatr porywa anioła, anioł leci tyłem w przyszłość
Ten wiatr, ten wiatr nazywa się postęp.

Przeł. Julia Fiedorczuk


Do poczytania:
Laurie Anderson: Język przyszłości. Przeł. Julia Fiedorczuk. Wyd. Biuro Literackie. Wrocław 2012


czwartek, 10 maja 2012

Praska miłość (i jej niejedno imię)

„Przywitała mnie w stroju zakrywającym jej brzuch, pośladki i najważniejsze organy płciowe, drugorzędne już tylko częściowo, za to kręgosłup wyeksponowany był od kości ogonowej aż po górne części epistrofenus, atlas i czaszkę – cud techniki albo odstępstwo od prawa grawitacji, że to się na niej trzymało (wprawdzie niedługo), jako aperitif wlała we mnie potrójną karlovarską beherowkę, ona to pije jak wodę, a na zakąskę podała wędzoną rybę”*.

Wprawdzie majowy relaks już za nami, ale – jak wiadomo – w Polsce jeden długi weekend goni drugi, w związku z czym dziś parę słów o książce Dekameron 2000 czyli miłość w Pradze Vladimira Párala, która na takie okazje nadaje się jak ulał.
W książce znajdziemy wszystko to, czego możemy spodziewać się po jej tytule. Wszak to Boccaccio jest patronem duchowym tej czytelniczej pieczeni, polanej obficie czeskim sosem. Znajdziemy tu zatem przygody miłosne w różnych odmianach, opisane raz to rubasznie, raz ze sporą dawką melancholii. Mężczyznom i kobietom „dostaje się” po równo. Bo przecież ciosy na polu miłosnych podbojów na każdego spadają z podobną siłą rażenia.


*Cyt. za: Vladimir Páral, Dekameron 2000 czyli miłość w Pradze, tłum. Emilia Witwicka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1994.

niedziela, 6 maja 2012

Milczenie jest złotem. Część druga

Robert Wiene jest znany przede wszystkim jako twórca filmowego pomnika ekspresjonizmu niemieckiego, czyli słynnego Gabinetu doktora Caligari. Niewiele osób zna inny jego film, równie mocno mrożący krew w żyłach.
Ręce Orlaka (1924) – bo o tym filmie będzie mowa – to (pierwsza, lecz nie jedyna) adaptacja powieści Maurice’a Renarda. Pokrótce rzecz ujmując, jest to historia słynnego pianisty, który ulega wypadkowi kolejowemu. Jego stan jest ciężki, życie i zdrowie Paula Orlaka jednak udaje się uratować. Nie udaje się niestety uratować jego rąk. 
Traf chce, że gdy w szpitalu leży ciężko ranny Orlak, odbywa się egzekucja groźnego rabusia i mordercy Vasseura. Lekarz Orlaka, poruszony prośbami jego żony, postanawia dokonać eksperymentalnego zabiegu i przeszczepić ręce bandyty pianiście.
Tu zaczyna się właściwa akcja filmu. Orlak dowiaduje się, że „został obdarzony” rękami mordercy. Nie może przestać myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, że „jego” ręce dokonały wielu okrutnych zbrodni... Zdaje się popadać w obłęd. Tymczasem, na tle sytuacji głównego bohatera, rozwija się kolejny wątek akcji – ojciec pianisty został zamordowany, a on sam staje się ofiarą szantażu.


Oglądając film, przede wszystkim warto zwrócić uwagę na Conrada Veidta, wyjątkowo ekspresyjnie grającego trudną rolę Paula Orlaka. Niektóre sekwencje w zasadzie opierają się na jego – by tak rzec – „pantomimicznych monologach”, dzięki którym doskonale wiemy, co dzieje się we wnętrzu umęczonego pianisty – jakie koszmary, wątpliwości i wahania go dręczą.



Nie można też nie dodać, że Wiene, realizując ten film, bynajmniej nie zapomniał o swych ekspresjonistycznych doświadczeniach. Choć brak tu typowych dla tego nurtu deformacji przestrzeni, tok akcji wyznacza gra światła i cienia, a wszystkim poczynaniom bohaterów towarzyszy atmosfera grozy i tajemnicy...

Ręce Orlaka (Orlacs Hände,1924) – reż. Robert Wiene.

środa, 2 maja 2012

Podążaj za Joyce’em

Znajdziemy w Ulissesie kilka dziarskich przyśpiewek. Odnajdziemy również niemało piosenek nawiązujących do twórczości Joyce’a: Syd Barret, Kate Bush, The Poques i pewnie jeszcze setka innych.

Dziś o Irlandczyku w sosie psychodelicznym. Tak mocno przyprawionym grzybkami, że nie pokuszę się o interpretację tekstu. W głównej roli – poza Bloomem i kompanami – wspaniała Grace Slick. Pierwsza dama rocka psychodelicznego, która poza jazdą obowiązkową każdej porządnej hippiski, czyli seksem i narkotykami, podczytywała dziwne książki. Raz coś o białym króliku, innym razem o przygodach Blooma. I czasem powstawały z tego takie perełki jak „Rejoyce”.



Trzeba powiedzieć, że bardzo dobrze brzmi Joyce pod słonecznym kalifornijskim niebem.

Grace Slick
A tu fragment tekstu:

Mulligan stew for Bloom,
The only Jew in the room
Saxon's sick on the holy dregs
and their constant getting throw up on his leg.

Molly's gone to blazes,
Boylan's crotch amazes
any woman whose husband sleeps with his head
all buried down at the foot of his bed.



Do posłuchania:
Jefferson Airplane: After Bathing at Baxter's (1967)

Do poczytania:
J. Joyce: Ulisses (różne wydania)