piątek, 10 lutego 2012

Biblioteka jako przygoda

Nasz blog istnieje już od ponad pół roku, a jednak – jakimś niezrozumiałym trafem – nie znalazł się na nim jeszcze żaden wpis poświęcony jednej z moich (a i zapewne Debe się przyłączy) ulubionych instytucji: bibliotece.
Borges pisze o bibliotece jako o miejscu urządzonym na wzór wszechświata. Skoro tak, to w trakcie mojego czytelniczego życia obserwuję powolne przekształcanie się polskich bibliotek: od teocentrycznego modelu uniwersum, do koncepcji wszechświatów równoległych.
W bibliotece opartej na teocentrycznym modelu wszechświata, Najwyższą Istotą jest decydujący-o-wszystkim Bibliotekarz, do którego potencjalny czytelnik (potencjalny – bo jeszcze nie wiadomo, czy pozwolimy mu cokolwiek wypożyczyć!) powinien odnosić się z odpowiednią czcią i atencją. Najważniejszym elementem wyposażenia jest lada, za którą kryją się rzędy książek, o dostępie do których zwykły śmiertelnik nie ma co marzyć.
Do tego typu bibliotek świetnie pasują te słowa Umberto Eco: „Otóż jednym z nieporozumień, jakie dominują nad pojęciem biblioteki, jest pogląd, że idzie się tam po książkę, której tytuł się zna”. Kto z nas nie stanął przed słynną ladą teocentrycznie urządzonych bibliotek i nie poczuł (akurat właśnie wtedy!) niezwykle dojmującej, czytelniczej pustki w głowie?
Na szczęście, coraz więcej bibliotek otwiera się dla czytelników, uznając – o dziwo!, jak konstatuje czytelnik przyzwyczajony do bibliotek teocentrycznych – że książki są po to, by ludzie je czytali.
W bibliotecznych światach równoległych, każda istota jest równie ważna i ma równą moc oddziaływania. Ladę zastępują łatwo dostępne regały i wygodne fotele. Czytelnik przechadza się między regałami, wybiera, przebiera, przegląda, odkłada.... i tak dalej i tak dalej.... I – jak stwierdza Eco – „W tym sensie biblioteka staje się przygodą”.

Cytaty pochodzą z książki:
Umberto Eco, O bibliotece, tłum. Adam Szymanowski, wyd. Świat Książki, Warszawa 2007.

4 komentarze:

  1. Nie wiem, jakie są Wasze doświadczenia, ale ja nigdy nie byłem w bibliotece, w której Bibliotekarz strzegł tajemnic, bronił dostępu, żadnego mrocznego Ojca Jorge nigdy nie spotkałem. Dla mnie wyprawa do biblioteki zawsze była przygodą - jak wyprawa na Wyspę Skarbów. Raz, co prawda, stanąłem przed Bibliotekarzem, a ściślej - Panią Bibliotekarką, i nie wiedziałem, czego chcę. Do biblioteki wysłał mnie wtedy tata. Ja miałem wówczas lat niewiele. Miałem tacie przynieść "coś do czytania" i to "coś"miałem dostać od Pani Bibliotekarki, która znała tatowe gusta, miała Wiedzę o tym, co już czytał i co ewentualnie mogło by mu się spodobać. Urok biblioteki małomiasteczkowej.

    Pani Bibliotekarka ruszyła między regały a ja podreptałem za nią. Pierwszy raz wybrałem wtedy z biblioteki książkę dla siebie. Na kartę taty. Następnym razem założyłem własną kartę, byłem z tego powodu bardzo dumny, poczułem się tak... dorośle.

    I buszowałem między regałami, miałem swoje ulubione miejsca, ale czasem zbaczałem w nieznane rejony - czasem odkrywałem w nich coś niezwykłego.

    Kiedy z mojej biblioteki w małym miasteczku przeniosłem się do Biblioteki Głównej Uniwersytetu, poczułem się jak Alibaba w jaskini rozbójników. Może było mniej buszowania, dotykania, wybierania z półek, ale szukanie w elektronicznym katalogu, który wydawał się niezmierzony, nieprzebrany, nieskończony, też było przygodą. Wypisywałem rewers i czekałem. Czasem dostawałem to, co zamówiłem, czasem nie. Jeśli nie - odszukiwałem mój rewers w specjalnej skrzynce, do której trafiały te niezrealizowane (z czasem nauczyłem się, że dobrze znakować swoje rewersy, żeby łatwiej było je znaleźć) i podchodziłem z nim do Lady - prosiłem o podłączenie, stawałem się oczekującym; gdy książka wróci do biblioteki, zacznie na mnie czekać.

    Jakiś czas temu w mojej Bibliotece (z której korzystam na prawach absolwenta) znacznie powiększono dział wolnego dostępu. To znowu dało możliwość wybierania książek z półki. Nie zbliżam się więc teraz do komputera (jeśli potrzebuję czegoś konkretnego, zamawiam z domu), tylko wędruję między regałami, jak kiedyś. Za każdym razem czuję się jak dziecko w składzie darmowych słodyczy.

    W tym sensie biblioteka jest dla mnie przygodą.

    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. hmmm...
    Jakiś czas po tym, jak zacząłem lubić czytać, zacząłem też lubić pisać. Ciągle lubię, co skutkuje czasem takimi grafomańskimi wybrykami w postaci komentarzy pod postem, dłuższymi do samego postu ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Eeee tam, fajna historia:)
    Ja uwielbiam biblioteki z wolnym dostępem, potrafię godzinami nawet wybierać książki. Ten rodzaj przygody uwielbiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Marto, nie mogę się doczekać momentu, kiedy zwitasz do naszej lokalnej Biblioteki Narodowej w Helsinkach, która nosi wdzięczną nazwę Rotunda ( ze względu na kształt). Książki na okrągło i wielopoziomowo :-)

    OdpowiedzUsuń