wtorek, 28 lutego 2012

Ballade de Melody Gainsbourg

Gitany – palił od małego, dwie lub trzy paczki dziennie. Nie mógł funkcjonować bez papierosów. Wiedział, że papieros nigdy go nie opuści.  Jeden z jego muzyków mówił: „Jeśli będę miał raka płuc, to przez niego”. Serge umarł na serce.

Alkohol – a może po prostu wypił za dużo papierosów.

Kobiety – miał kompleksy, co nie przeszkodziło mu spotykać się z najpiękniejszymi kobietami swoich czasów: Bardot i Brikin – to najważniejsze. Po prostu  Je t’aime, moi non plus. Pewnie spodobałby mu się napis, który pojawił się na jego domu po śmierci: „Serge żyje. Jest w niebie i dyma”. Dyma, pije i pali. I pisze kolejny hit.

Świetna biografia. Sporo kompetentnych uwag o muzyce, kilka niezłych anegdot, wypowiedzi ludzi, którzy znali Serge'a. Znakomicie napisane. Takie biografie lubię: bez wielkich portretów psychologicznych, bez opisów dzieciństwa, dorastania, bez uwag o wujku, który dał mu gitarę itp., bez czołobitności, ale też bez skromności – jak król popu to król. I co najważniejsze, po przeczytaniu książki chcę się sięgnąć po płytę i posłuchać historii o Melody Nelson.



Do poczytania:
Sylvie Simmons: Serge Gainsbourg. Przeł. Ewa Penksyk-Kluczkowska. Wyd. Marginesy. Warszawa 2012.

6 komentarzy:

  1. Nie czytałem - słucham fragmentów w Trójce, od czasu do czasu. Wciąga. A i niedawno oglądałem filmową biografię Serge'a. Barwna postać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Warto przypomnieć, że córką Serge'a Gainsbourga jest Charlotte Gainsbourg, nowa muza von Triera:):):)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakie gitany! Te papierosy nazywają się gitanes. Szkoda, że w książce są właśnie takie błędy dotyczące języka francuskiego. Bardzo nie lubię, kiedy uważa się czytelników za idiotów, a przecież można się było spodziewać, że sięgną po nią ludzie znający ten język.
    Alicja Zalewska

    OdpowiedzUsuń
  4. Gainsbourg zrobił także kilka filmów (w tym reklamówek). Raczej, nie było zachwytów.
    Moja wina, jakoś tak głupio to spolszczyłem. Za karę przy okazji wypiję jakieś francuskie piwo.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja tam jestem za spolszczeniami. Zwłaszcza, że to działanie całkiem comme chez les Français:)

    OdpowiedzUsuń
  6. No wlasnie, bo jakze potem rozsztrzygac pisownie i tworzyc jezykowe hybrydy, niezbyt czesto zreczne. Ostatecznie, przeciez mowimy (piszemy) tez o magdalence, a nie o madeleinece/medeleinence/le madeleine'ce(n)ce... Proust by sie chyba za glowe zlapal.

    OdpowiedzUsuń