Sándor Márai to pisarz wybitny. Całe szczęście, od kilku lat możemy zapoznawać się z jego bogatą twórczością. Można powiedzieć, że podróżował przez całe życie. Na początku kierowała nim ciekawość poznania innego świata. Po drugiej wojnie światowej długo poszukiwał – niczym Nietzsche najlepszego słońca – ziemi obiecanej. Odnalazł ją dopiero pod kalifornijskim niebem w San Diego. Stąd podróżowanie stało się jednym z istotnych motywów jego pisarstwa. Ale nie były to zwyczajne podróże.
Odwiedzając Paryż, Wenecję, Anglię, wędrując po Alpach, poznając Bliski Wschód czy Afrykę, podziwiając krajobrazy i ludzkie twarze, płynąc statkiem, lecąc samolotem, odkrywając jazz, poszukując śladów ulubionych pisarzy, słuchając Adolfa Hitlera w Wiedniu – Márai nade wszystko podróżuje w głąb ludzkiej egzystencji. „Czasami myślę, że życie nie może podarować mi czystszego i bardziej niezmąconego poranka, niż kiedy idę na spacer przez wrześniowy park całkowicie obcego miasta, w którym nie znam nikogo, nie mam żadnych zobowiązań, gdzie nic mnie szczególnie nie cieszy, ale też nic szczególnie nie boli; a na samym dnie tej obojętnej obcości, tylko na tyle, na ile ogrzewa dłoń ukryty w niej zapalony papieros, mam świadomość, że żyję”.
Bycie w podróży nie jest tym samym co odbywanie podróży, ale ten egzystencjalny rys podróżowania ma jednakowoż swoją drugą – arystokratyczną stronę. Podróż bowiem musi mieć także swój styl, którego Márai jest niedościgłym mistrzem. „Pociąg ruszał, sympatyczny, starszy jowialny konduktor już przygotował ci kapcie, na stoliczku stawiał wodę mineralną i brał twój paszport oraz tajemniczy banknot dziesięciodinarowy, który z niewiadomych przyczyn trzeba było wpłacić na granicy z Jugosławią. Za każdym razem udawałeś się do wagonu restauracyjnego i zanim pociąg dojeżdżał do Fonyód, zdążyłeś już wypić małą buteleczkę cierpkiego czerwonego wina francuskiego. Tak zaczyna się zagranica, od małej buteleczki Margaux”.
Do poczytania:
Sándor Márai: W podróży. Przeł. Teresa Worowska. Wyd. Zeszyty Literackie. Warszawa 2011.