sobota, 31 marca 2012

Filozagadka 4

Dziś zagadka z cyklu wielkie i mniejsze miłostki filozofów. Zaczynamy od jednego z najbardziej dramatycznych, by nie powiedzieć okrutnych romansów w historii filozofii.

„Ona wybrała płacz, ja wybrałem ból”. Będąc sprawiedliwym trzeba powiedzieć, że to on wybrał jej płacz i zadał ból. Uważał się za znawcę w wybieraniu.  Albo ona - albo filozofia. O jakiej parze mowa? Dla ułatwienia cytacik:

„Przypuśćmy, że ożeniłem się z nią. Co dalej? W przeciągu pół roku, albo i mniej, miałaby już dość. We mnie – jest to jednocześnie i dobre, i złe – jest coś diabelskiego, co sprawia, że nikt nie może ze mną dojść do ładu w życiu codziennym, a tym bardziej się ze mną zaprzyjaźnić. Oczywiście, w tym lekkim ubraniu, w którym się zazwyczaj pokazuję, wszystko wygląda inaczej. Lecz w domu wyszłoby na jaw, że żyję głównie w świecie duchowym […] Nie mogłem pójść na to, co dyktował mi rozum, żeby zignorować jej łzy, zaklinania, cierpienie jej ojca i moją własną rolę – musiałem się poddać. Lecz musiałem obronić tę sprawę przed wyższym trybunałem, stąd też moja twardość, którą przyjmowano za nieczułość.”  

A jak się już wykażesz, że jesteś filozoficzny szpenio, to napiszemy post specjalnie dla Ciebie.

piątek, 30 marca 2012

O Ja. Niech to wszyscy diabli


Dla Zbyszka, który w mig rozwala wszystkie nasze filozagadki.


Zawsze, kiedy mowa jest o (nieistnieniu) Ja, pogoda jest paskuda. Choć chmury mają różowy kolor jak dziąsła lamparta, to jednak można zrobić kilka fotek nad Sekwaną. W niedzielny poranek można zanurzyć twarz w trawie…

Roberto Michel, tłumacz, fotograf amator, próbuje sfotografować zakochaną parę stojącą na placu. Jest jak milczący człowiek, który przybywa z Południa, a jego bambusowe czółno grzęźnie w mule. Fotografowanie jest dla niego sposobem zwalczenia nicości, drogą do wyśnienia rzeczywistości w drobiazgowej pełni. Zakochana para jest jednak dla obiektywu nieuchwytna, znika jak nitka babiego lata w porannym powietrzu. Fotografowanie, jak niektóre sny, wydaje się chaotyczne.

W domu Roberto wywołuje film. Robi powiększenie. Coraz większe. Te największe wiesza na ścianie. Przygląda się dokładnie, dostrzega człowieka w samochodzie. Co on tam robi? Rzeczywistość uchwycona na zdjęciu wydaje się być czymś zupełnie innym niż pierwotnie sądził. Czyżby? Jego spokój zostały przyćmiony znużeniem. A może i ja jestem projekcją snu innego człowieka? Niech to wszyscy diabli – pomyślał i zasnął.
Thomas (Powiększenie, reż. M. Antonioni, 1966)

Ps. Post jest wariacją na temat solipsystycznych tekstów moich ulubionych autorów: Borgesa (Koliste ruiny) i Cortazara (Babie lato). A „twarz w trawie” – to z Becketta (Nie ja). 

wtorek, 27 marca 2012

I’m so-so*

Świetna książka. Bez napinania się, bez patosu.
Stworzona na bazie wielogodzinnych rozmów Danuty Stok z Krzysztofem Kieślowskim. Nie jest to jednak wywiad-rzeka (co wg mnie jest jej dodatkowym atutem), ale opowieści Kieślowskiego zebrane w całość i złożone w jedną historię – życia, drogi intelektualnej i artystycznej, twórczości.
Są tu wielkie tematy, nie ma jednak wielkich słów (i całe szczęście!). Jest za to wiele prób wyrażenia tego, co ważne – dla filmowca, Polaka, człowieka – w prostych słowach.
Są tu także opisy doświadczeń Kieślowskiego w pracy filmowej – w kraju (zarówno w czasach PRL-u, jak i po 1989 roku) i zagranicą. Rozważania dotyczące poszczególnych etapów pracy nad filmem przeplatają się z refleksją na temat filmowych i pozafilmowych źródeł inspiracji i próbą ustalenia, co sprawia, że mamy do czynienia z wielka sztuką („Kiedy czytasz wielką literaturę, to na którejś stronie znajdujesz zdanie, które – wydaje Ci się – kiedyś sama powiedziałaś albo usłyszałaś. To jest opis albo obraz, który Ciebie głęboko dotyczy, głęboko dotyka i jest Twoim obrazem”).

Amator (1979)
Punkt widzenia Kieślowskiego – na wiele kwestii, nie tylko związanych z filmem – świetnie obrazuje ten fragment:
„Opowiadaliśmy sobie pomysły, czytaliśmy scenariusze, zastanawialiśmy się nad obsadą, nad najróżniejszymi rozwiązaniami. Tak więc mój scenariusz był oczywiście napisany przeze mnie, ale miał kilku współautorów. Wielu ludzi dostarczało mi pomysłów, nie wiedząc o tym, że są ich autorami, pojawiając się po prostu kiedyś w moim życiu”.
Nikt przecież nie egzystuje w próżni. O tym, jakimi ludźmi jesteśmy, decydują spotkania z innymi ludźmi, nasze przeżycia, obejrzane filmy, przeczytane książki. Przede wszystkim o tym jest ta książka. Czyli o tym samym, co filmy jej Autora.



Krzysztof Kieślowski: O sobie. Oprac. Danuta Stok. Wydawnictwo Znak, Kraków 1997.

* Dla tych, którzy nie widzieli:

środa, 14 marca 2012

Milczenie jest złotem. Część pierwsza

Bezdyskusyjnym zwycięzcą tegorocznej gali Oscarowej został Artysta Michaela Hazanaviciusa. Fakt ten wzbudził liczne dyskusje, w których ścierały się głosy chwalące pomysł powrotu do epoki kina niemego z oskarżeniami, zgodnie z którymi efekciarskiej formie filmu nie towarzyszy żadna głębsza treść.
Tym, którzy Artysty nie widzieli, z czystym sumieniem go polecam. Należę do stronnictwa cieszącego się z podjęcia przez jego twórców próby powrotu do początków kina i przypomnienia magii niemych filmów.
Możliwe, że jestem przypadkiem szczególnym, bo uwielbiam nieme filmy. Stąd pomysł na nowy blogowy cykl, przypominający wybrane pierwsze próby uchwycenia (i wykreowania) świata na taśmie filmowej.
Wybór będzie oczywiście całkowicie subiektywny.
Po tym przydługim wstępie przechodzę do rzeczy, czyli Nosferatu – symfonia grozy  z 1921 roku, w reżyserii Friedricha Wilhelma Murnaua. Filmu określonego przez Wernera Herzoga (w wywiadzie udzielonym w 1978 roku) mianem największego i najważniejszego filmu, jaki kiedykolwiek nakręcono w Niemczech*. Warto przypomnieć, że również Herzog wziął na warsztat ten sam temat w filmie Nosferatu wampir (1979). Herzog kategorycznie odżegnuje się od jakichkolwiek sugestii, jakoby jego Nosferatu miał być remake’em filmu Murnaua, myślę jednak że można z nim polemizować, bo całkiem wyraźnie zainspirował się filmem z 1921 roku. Także tworząc wybitne dzieło, dodajmy.
Co takiego wyjątkowego jest w filmie Murnaua?
Na pewno niesamowity nastrój, za Lotte Eisner można by rzec: demoniczny (Eisner jako demoniczne pojmuje – jak Goethe – to, co wymyka się rozumowi)**. Realizacja założeń ekspresjonizmu niemieckiego w plenerze (jako bodaj jedyny film ekspresjonistyczny, Nosferatu nie był kręcony wyłącznie w atelier) dała wyjątkowe rezultaty: groza wyłania się tu zewsząd, nie potrzebuje mroku nocy ani specjalnych dekoracji, tkwi w przyrodzie, przedmiotach, ludziach. I wampirach.





Wyjątkowy jest także główny bohater – graf Orlok. Monstrum pozbawiające życia i rozprzestrzeniające dżumę. Niesamowicie zagrany przez Maxa Schrecka. Porusza się powoli, a każdemu jego ruchowi towarzyszy cień – równie złowróżbny jak on sam. Nie ma w sobie nic z pociągających, romantycznych przedstawień wampirów z filmów dla nastoletniej publiczności.



* Por. Herzog. Przewodnik Krytyki Politycznej, Warszawa 2010.
** Por. Lotte Eisner: Ekran demoniczny, tłum. Konrad Eberhardt, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1974.

Więcej na temat postaci wampira w filmie:
Grażyna Stachówna: Władcy wyobraźni. Sławni bohaterowie filmowi. Wydawnictwo Znak, Kraków 2006.

niedziela, 4 marca 2012

O (nie)czytaniu

 „Czytać trzeba na śmierć i życie, bo to największy ludzki dar.
Pomyśl: tylko człowiek umie czytać” (Márai)

Czytasz, przesuwasz powoli kartki, masz ochotę rzucić książkę w kąt, ale wiesz, że autor to wielki pisarz, ponoć ocierał się o Nobla  – wzdychasz i idziesz dalej.

Czytasz, co za lipna historia, masz ochotę podarować książkę najgorszemu wrogowi, ale – podpowiada ci twój czytelniczy Daimonion – daj jej jeszcze jedną szansę.

Czytasz, ołówek bezużyteczny leży z boku, masz ochotę sprzedać książkę na allegro, ale na blogach piszą, że to wybitne dzieło, z tych co zmieniają życie.

Czytać czy nie czytać – oto jest wyzwanie. Co zrobić z książkami, które zaczynają cię nudzić. Muszę przyznać, że sam coraz częściej odkładam takie książki. Mam przy tym malutkie wyrzuty sumienia. A może właśnie w tej nieprzeczytanej części pojawi się Dedalus zajadający magdalenki w Davos? Na szczęście, kiedy sięgam po nową książkę, o swych rozterkach już nie pamiętam.  Jednak muszę przyznać, że zwolennicy „czytania za wszelką cenę”, mają na podorędziu kilka mocnych argumentów. Oto kilka z nich:

- czytanie jest ważniejsze od samej książki,
- lepiej przeczytać jedną całą książkę, niż trzy w kawałkach,
- wierność jest zawsze lepsza niż niewierność,
- kolejna książka może być jeszcze gorsza.

Girl Reading (Pablo Picasso)


Za "męczennikami" murem stoi sam Sándor Márai, który tak oto pisze:

„Zastanów się, zanim weźmiesz do ręki książkę i zaczniesz ją czytać, rozważ to, przynajmniej tak jak wtedy, gdy z ufnością podajesz rękę drugiemu człowiekowi. Bowiem na pewien czas skupiasz na książce uwagę swojej duszy; a to dużo, ponieważ życie jest krótkie, a dusza jest tylko twoja. A kiedy już zdecydowałeś i zacząłeś czytać, czytaj powoli, bardzo uważnie i cierpliwie, jakbyś polemizował ze słusznym wnioskowaniem. I nawet jeśli książka nie odpowiada twojemu gustowi i twoim przekonaniom albo narracja jest nudna i powikłana, doczytają ją do końca. Właśnie dlatego, że życie jest krótkie, a książek jest nieomal tyle, co kropli wody w oceanie, starannie wybieraj książkę, zanim otworzysz jej stronice. Czytaj konsekwentnie i wiernie, ale wybieraj uważnie, ponieważ książce, którą akurat czytasz, podarowujesz cząstkę własnego życie i rozumu. Skoro już zabrałeś się do czytania, bądź wierny książce, także wtedy, gdy ona zwraca się przeciwko tobie, przeciwko twojej duszy i twojemu rozumowi. Książka potrafi być wrogiem; trzeba stoczyć z nią pojedynek do samego końca. Ale odzywaj się tylko do godnych przeciwników; który – jak powiada pewien poeta – nawet w czasie pojedynku należy dać lekcję fechtunku” (Księga ziół. Przeł. F. Netz. Wyd. Czytelnik. Warszawa 2006).