O kłopotach z Kantem ciąg dalszy. Dzisiaj o nieco dziwacznej teorii: argumentum ad cranium. Proszę sobie wyobrazić, że pisma Kanta z okresu przedkrytycznego odznaczają się niezwykłą przejrzystością i klarownością. Tymczasem czytelnik Krytyki czystego rozumu (1781) doznaje szoku. Cóż to za rachityczny styl: te zdanie, które nie mają końca. Przecież już Arystoteles w Retoryce pisał, że im dłuższa sekwencja zdań współrzędnie złożonych, tym bardziej staje się nużąca.
Co takiego stało się Kantem? Wydawałoby się, że nowa filozofia wymaga stworzenia odpowiedniego języka. Swoją drogą Kant nie chciał być Flaubertem filozofii, który Styl cenił nade wszystko, a po nim Prawdę. W filozofii przeważnie chodzi wszak o tę ostatnią. Odpowiedź znajduje się w głowie Kanta. Filozof z Królewca w latach 70. skarżył się na silne bóle głowy i utratę widzenia w lewym oku. Psycholog Jean-Christophe Marchand wysunął stąd tezę, że prawdopodobnie było to wynikiem guza mózgu w lewym płacie przedczołowym. Mamy zatem winnego, ale to nie koniec. Guz ów pojawił się bowiem w miejscu, które odpowiada za nasz system emocjonalny. Ciekawa sprawa – czyżby cała architektonika czystego rozumu, cała późniejsza racjonalistyczna droga Kanta miała być wynikiem choroby?
Do poczytania:
M. Gazzaniga: O tajemnicach ludzkiego umysłu. Biologiczne korzenie myślenia, emocji, seksualności, języka i inteligencji. Przeł. A. Szczuka. Wyd. Książka i Wiedza. Warszawa 1997.
Rewelacja. Nieznana historia Kanta. Od razu coś czułem czytając Kanta (Krytykę czystego rozumu), że coś miał nie tak z głową i proszę faktycznie coś nie teges.
OdpowiedzUsuńKanta wszyscy szanujemy i kochamy, wkrótce nowy wpis.
OdpowiedzUsuńps. właśnie przeczytałem u Kanta coś takiego:
OdpowiedzUsuń„Namiętności to nowotwory czystego rozumu praktycznego, po większej części nieuleczalne”. (Antropologia w ujęciu pragmatycznym. Przeł. A. Bobko, Warszawa 2005, s. 215)