poniedziałek, 27 października 2014

Atletyka jako sztuka

O tym, że prawda ujawnia się tylko w tym, co niezmienne i stałe nauczyli nas już Grecy. Gruby będzie dobrze pchał kulą, chudy zawsze będzie szybszy, długoręki z kolei najlepiej z nich będzie boksował. Zeitgeist geistem, lecz – choć nie ma już walk ze zwierzętami, ani biegu w zbroi dokoła stadionu ­– to jednak prazasada, zgodnie z którą niedźwiedź jest silny, a tygrys zwinny, obowiązywać będzie na wieki. To samo odnosi się do sławy: o bokserze Glaukosie czy pankratyście Arrichonie śpiewano pieśni niczym dziś o Małyszu. Niestety, wszystko ma też i ciemną stronę, której dziejowość wymierza inną cenę i walutę. Filostratos pisze: „Jedni sprzedają swoją sławę, gdyż, jak sądzę, mają wielkie potrzeby, drudzy ją kupują, by nie odnosić zwycięstw z trudem, bo wolą pędzić przyjemne życie. [...] Pewien chłopiec zwyciężył w zapasach na Istmie po tym, jak obiecał swemu przeciwnikowi, że kupi od niego to zwycięstwo za trzy tysiące drachm” (s. 64).

Amfora panatenajska

Do poczytania:
Flawiusz Filostratos: O atletyce. Przeł. Marian Szarmach. Wrocław 2013.

8 komentarzy:

  1. Przeczytałam notkę i aż się uśmiechnęłam, bo zastanawiam się, czy istnieje jakiś klucz doboru lektur. Czytasz książki według specjalnie przygotowanej listy czy płyniesz z czytelniczym prądem i zdajesz się na przypadek? :)
    Przypomniała mi się pewna fajna tutejsza notka: http://odfrankensteinadogargamela.blogspot.com/2011/11/symptomy-bibliomanii.html#comment-form
    Muszę przyznać, że zmieniłam swój stosunek do książek. Może wyszła ze mnie prawdziwa, nieujarzmiona natura ;)
    PS: Na początku roku 2012 wspominałeś o planach liczenia przeczytanych książek. Przypomniało mi się to przy okazji książkowych dziwactw i jestem ciekawa, czy zrealizowaliście to przedsięwzięcie, i ile właściwie w ciągu roku czytają osoby, które dużo czytają.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. W tamtym roku jeszcze liczyłem książki, lecz w tym roku już niestety nie zapisuję. Muszę do tego wrócić, bo często zapominam tytuły, które już przeczytałem. Wychodzi tego około 120 rocznie. Z tego połowa związana z pracą, potem w większości dzieła z XX wieku. Prawie nie czytam książek napisanych w XXI wieku, porzuciłem (chwilowo) także dzieła powyżej 600 stron (żona mówi, że powyżej 300). Wyjątek w tym roku to "Ambasadorowie" Jamesa (było na Kindlu i nie widziałem tej masy stron). Najczęściej chodzę między półkami i wybieram książki, o których kiedyś coś słyszałem. Poza tym lubię kierować się odniesieniami, cytatami i przypisami z innych książek (trop Borgesa). Czasem żona sugeruję wybór. Z rzeczy "dziwnych" czytam biografię muzyków i sportowców. Powoli zbliżam się do etapu czytania dla samego czytania.

    OdpowiedzUsuń
  4. Też zarzuciłam liczenie przeczytanych książek, ale pamiętam, że czytaliśmy z mężem mniej więcej tyle samo (w ilości stron a nie tytułów, bo ja akurat uwielbiam grube książki).
    Co do wyboru, to kieruję się nastrojem, jakąś tam wiedzą i intuicją:) Nie czytam wg żadnego klucza. Tak jak mąż - wybieram z półek to, na co mam ochotę. Co do literatury pięknej - przede wszystkim XX wiek, poza tym w przeciwieństwie do Frankensteina:) czytam też rzeczy całkiem nowe. Bardzo lubię odkryć nowego autora, uwielbiam też zanurzyć się na dłużej w świat powieściowy - dlatego lubię duże objętościowo książki.
    A Ty Magdaleno, liczysz swoje lektury? I co to znaczy, że zmieniłaś swój stosunek do czytanych książek?
    Pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń
  5. Moim zdaniem ponad 100 książek to bardzo dużo, biorąc pod uwagę to, że wybieracie wymagające książki. Nie liczę czytanych książek i trudno mi to ad hoc oszacować, ale nie sądzę, że byłoby to więcej niż 100 pozycji. Wystarczająco dużo wysiłku wymaga ode mnie zapamiętywanie książek aktualnie czytanych. :) Dobrze pamiętam Marto, że ty też czytasz kilka książek jednocześnie? Ja przed studiami czytałam jedną książkę, kończyłam, czytałam następną. Na studiach czytałam książkę dla przyjemności, książkę według indywidualnego planu i książki dedykowane poszczególnym zajęciom, które mnie interesowały (w zależności od semestru były to bardzo różne liczby, na niektóre ćwiczenia nie czytałam nawet zalecanych tekstów, niektóre przedmioty miały za to znakomity współczynnik czytelnictwa). Po studiach bardzo chciałam wrócić do modelu "jedna książka w jednym czasie", ale nie skończyłam studiów i kupiłam sobie czytnik, który zmienił po pierwsze, ilość czytanych książek, po drugie, stosunek do książki jako przedmiotu, o czym jeszcze napiszę w drugim akapicie. Teraz mam książkę podróżną (którą wożę i jest ebookiem), książkę dla przyjemności i dwie książki do studiowania - jedna dla studiów własnych, druga z listy lektur, na zajęcia albo z polecenia. Nie udaje mi się zlikwidować rozbieżności ze względu na terminy i różnice w objętości, ale i tak jest to mniejszy zbiór niż dwa lata temu.
    Odkąd czytam ebooki książkę przestałam łączyć z drukowanym artefaktem, zupełnie osłabła we mnie motywacja do zachowywania książki w nienaruszonym stanie. Przeciwnie, nie mam nic przeciwko pisaniu, zaginaniu, wycieraniu się itd. Celowo książek oczywiście nie niszczę, ale nie martwię się o nie jak o Torę. Oprócz tego odkąd zaczęłam redagować i korygować małe teksty, bardzo rzucają mi się w oczy wszystkie błędy, które kiedyś ignorowałam. O ile są sporadyczne to ok, ale jeżeli to niewiedza albo niedbalstwo, to jestem zażenowana wydaniem (ale jeżeli mi się książka podoba, to podoba mi się mimo niedociągnięć edytorsko-korektorskich).
    A co to jest "czytanie dla samego czytania"? Nie wiem czy dobrze Cię zrozumiałam, Debe.
    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak jest, czytam kilka książek jednocześnie:) Z jednej strony to zgubny wpływ Frankensteina na moje zwyczaje czytelnicze. Z drugiej - wpływ specyficznej pracy. Książki na zajęcia ze studentami, książki do aktualnie pisanych artykułów, książki dla przyjemności. Nie da się z niczego zrezygnować. A do tego tyle świetnych książek czeka na półce... Ale widzę, że Ty też czytasz kilka tytułów równolegle:)
    Rozumiem istotę zmiany. A powiedz, czy ebooki są dla Ciebie pełnym substytutem papierowego wydania książki? Bo ja - inaczej niż Frankenstein:) - zawsze wybiorę książkę papierową, choć doceniam oczywiście zalety czytnika.
    Wpadki redakcyjne strasznie mnie denerwują. Czasem, jeżeli jest ich za dużo, zostawiam lekturę, bo błędy całkiem przesłaniają mi przyjemność z czytania.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie, ale może dlatego, że nie mam nawet porządnego czytnika. ;-) Swojego używam prawie codziennie, ale tylko po to, żeby zaoszczędzić miejsce i mieć coś do czytania, kiedy czekam na pociąg, bo bardzo dużo czasu zabierają mi codzienne dojazdy. Sprawdza się też w podróży, jeżeli wybiera się miejsce z dostępem do prądu (ładowanie). Wolę książki papierowe (ale nie ze względu na zapach :)), bo lubię książki dobrze zaprojektowane - okładka, która pasuje do wnętrza, oprawa, format, typografia (b. ważne), obwoluta i oczywiście papier. Zazwyczaj czytam brzydkie książki. :) Poezję zdecydowanie wolę w wersji papierowej.
    Jest rzecz, której nie znoszę w projektowaniu książek: komponowanie krótkich tekstów w taki sposób, żeby wyglądały na dłuższe - czytanie z dużą interlinią i marginesami (jak w pracach dyplomowych ;-)) nastraja mnie bardzo krytycznie do tekstu (i wydawnictwa).

    OdpowiedzUsuń
  8. W procesie mojego czytania jest jeszcze jedna ważna rzecz. W zasadzie nie mogę czytać, jeżeli nie mam w pobliżu ołówka. Lubię zaznaczać fragmenty w książkach. Czytanie dla samego czytania, to stopniowa przewaga czynności czytania (czyli relaksu jak by nie było) nad treścią.

    OdpowiedzUsuń