Gitany – palił od małego, dwie lub trzy paczki dziennie. Nie mógł funkcjonować bez papierosów. Wiedział, że papieros nigdy go nie opuści. Jeden z jego muzyków mówił: „Jeśli będę miał raka płuc, to przez niego”. Serge umarł na serce.
Alkohol – a może po prostu wypił za dużo papierosów.
Kobiety – miał kompleksy, co nie przeszkodziło mu spotykać się z najpiękniejszymi kobietami swoich czasów: Bardot i Brikin – to najważniejsze. Po prostu Je t’aime, moi non plus. Pewnie spodobałby mu się napis, który pojawił się na jego domu po śmierci: „Serge żyje. Jest w niebie i dyma”. Dyma, pije i pali. I pisze kolejny hit.
Świetna biografia. Sporo kompetentnych uwag o muzyce, kilka niezłych anegdot, wypowiedzi ludzi, którzy znali Serge'a. Znakomicie napisane. Takie biografie lubię: bez wielkich portretów psychologicznych, bez opisów dzieciństwa, dorastania, bez uwag o wujku, który dał mu gitarę itp., bez czołobitności, ale też bez skromności – jak król popu to król. I co najważniejsze, po przeczytaniu książki chcę się sięgnąć po płytę i posłuchać historii o Melody Nelson.
Do poczytania:
Sylvie Simmons: Serge Gainsbourg. Przeł. Ewa Penksyk-Kluczkowska. Wyd. Marginesy. Warszawa 2012.