sobota, 23 lutego 2013

Na skrzyżowaniu dróg (Filozofowie w BUW-ie)


W październikowym poście o gocławskim skrzyżowaniu filozoficznym znalazła się zapowiedź – o dalszych postach dotyczących warszawskich miejsc filozoficznych – którą dziś realizujemy.
Przenosimy się do centrum stolicy, do fantastycznej, klimatycznej, sprzyjającej pracy i czytaniu (co nie jest bynajmniej w przypadku bibliotek takie oczywiste...) Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie – czyli do BUW-u.
Przy wejściu do głównego holu biblioteki natknąć się można na zastanawiający filar, którego widok każdemu filozofowi podpowie, że może czuć się tu jak u siebie w domu:



Gdyby filozof ów podniósł wzrok....


...możliwe, że pomyślałby „Nie do wiary!” i spojrzał z drugiej strony, by się upewnić:


Tak!
Od lewej przywitali go:
Kazimierz Twardowski
Jan Łukasiewicz
Alfred Tarski
Stanisław Leśniewski



Ciąg dalszy warszawskich poszukiwań filozoficzno-geograficznych z pewnością nastąpi...



środa, 20 lutego 2013

Zawiedzione nadzieje


Nie wiem, ile spędziłam bezsennych godzin z oczyma otwartymi i suchymi, przeżywając wszystkie bóle rozpełzające się jak robactwo we wnętrznościach domu”*.


Akcja książki Złuda, autorstwa Carmen Laforet, toczy się w Barcelonie lat trzydziestych. Nie jest to jednak – czego można by się po określeniu miejsca akcji spodziewać – pean na cześć słonecznego, tętniącego życiem miasta. Takiej Barcelony tu nie znajdziemy.

Odkryjemy to bardzo szybko, wraz z główną bohaterką książki – Andreą, która przyjeżdża do miasta, by studiować literaturę. Ma nadzieję na przygody i przyjemności wynikające z życia w wielkim mieście – intelektualne ożywienie, spacery, towarzyskie spotkania, przyjęcia... Osierocona, dotąd mieszkała na wsi u rodziny swego ojca. W Barcelonie ma zamieszkać u rodziny matki, w przestronnym, wygodnym domu, który pamięta z dzieciństwa.

Wspomnienia nie znajdują już jednak potwierdzenia w rzeczywistości. Liczni mieszkańcy domu, znacznie zmniejszonego po śmierci dziadka Andrei, okazują się być – bardzo delikatnie rzecz ujmując – ekscentrykami. Andrea powoli odkrywa ich sekrety i dziwactwa. Wiele tu przemocy – fizycznej i psychicznej, zadawnionych sporów i obłędu, którego z czasem dziewczyna zaczyna spodziewać się także u siebie. Rodzina żyje w biedzie, a dom jest zaniedbany, pełen starych sprzętów, brudu i robactwa.

Akcja ma kilka zwrotów, po których główna bohaterka spodziewa się od życia znacznie więcej, niż otrzymuje. Prawdziwa pomoc, wyzwalająca ją z destrukcyjnych rodzinnych więzów i odmieniająca jej los, musi jednak przyjść z zewnątrz.

Carmen Laforet

Złudę czyta się jednym tchem. Sytuację Andrei poznajemy wraz z nią, towarzysząc jej w kolejnych rozczarowaniach i razem z nią odkrywając zakłamanie świata, w którym zmuszona jest żyć. Laforet znakomicie – celnie i precyzyjnie, a jednocześnie bardzo emocjonalnie – sportretowała bohaterów książki, wraz z ich obsesjami, nadziejami i dominującą nad całym ich losem niemocą.



* Cytat pochodzi z książki: Carmen Laforet, Złuda, tłum. Kalina Wojciechowska, wyd. Świat Książki, Warszawa 2007.



poniedziałek, 18 lutego 2013

Filozagadka 9


Dziś zagadka nieco trudniejsza od ostatniej. Pytanie dotyczy autorów i tytułu ich książki. Autorów, bo książkę napisało dwóch filozofów, choć od razu dodam, że nie jest to książka w ścisłym sensie filozoficzna – tyczy się raczej innej wielkiej nauki. Stała się także kamieniem milowym dla ważnego kierunku filozofii najnowszej. Autorzy twierdzili, że przeczytało ją w całości tylko sześć osób, w tym trzy z nich to Polacy.

A oto mała podpowiedź: „Nie był to oczywiście rodzaj rękopisu, który można by przepisać na maszynie czy choćby skopiować. Kiedy go w końcu zabraliśmy do Wydawnictwa Uniwersyteckiego, był tak ogromny, że musieliśmy w tym celu wynająć stary wózek. Ale nawet i wtedy nasze trudności się nie zakończyły. Wydawnictwo Uniwersyteckie uznało, że straci na tej książce 600 funtów, a syndycy byli wprawdzie gotowi ponieść stratę w wysokości 300 funtów, ale uważali, że poza tę liczbę posunąć się nie mogą. Towarzystwo Królewskie nader wspaniałomyślnie wpłaciło 200 funtów, a pozostałe 100 musieliśmy znaleźć sami. Tym sposobem zarobiliśmy po minus 50 funtów za pracę dziesięciu lat. To bije rekord Raju utraconego”.

Nagrodą – jak zawsze – wybór tematu postu. Wykaż się zuchu.

sobota, 16 lutego 2013

Z lektur galicyjskiego gimnazjalisty


„Renana zdążyłem jakoś na czas schować przed mamą,
bo już na pewno kazałaby go wyrzucić”**.

Za namową zacnego czytelnika i blogera Marlowa, biegłego również w filozoficznych zagadkach, przeczytałem książkę Rubikon Zygmunta Nowakowskiego. Czytając książkę – dodam, że z przyjemnością – wypatrywałem, o czym wszak uprzedził mnie już Marlow, filozofów, których idee namieszały w głowie głównemu bohaterowi książki, uczniowi gimnazjum – takiemu naszemu Toerlessowi, chciałoby się powiedzieć.

Ernest Renan
Główny bohater, po samobójczej śmierci swego przyjaciela, otrzymał w spadku jego książki. Nie były to jednak zwyczajne książki. „Skrzynia trzasnęła z boku przy składaniu na ziemię i spomiędzy pękniętych desek wysuwa się jakiś oprawny tom… Renana. On pierwszy z całego ładunku. Nie wiem, co przedtem było w tej skrzyni, ale na wieku i po bokach jest napis niemiecki Vorsicht! Feuergefährlich! A teraz są w niej książki. I ten Renan na początku”**. I właśnie na Renanie chciałbym się chwilę zatrzymać, gdyż to nikczemnik był nie gorszy niż sam Fryc – o którym również mowa w dziele Nowakowskiego.  

Ten świetnie zapowiadający się młody kleryk, zarzucając sutannę i przenosząc się z seminarium św. Sulpicjusza do hotelu obok, napisał przy okazji (a raczej „przy okazji” się przeniósł) książkę pod znamiennym tytułem Żywot Jezusa. Tytuł – już w kontekście treści – okazał się prowokacyjny, gdyż bohater życiorysu, pomimo wszelkich talentów i przymiotów – jak wykazał Renan – okazał się tylko… człowiekiem. Jak wiadomo, w tym konkretnym przypadku nie jest to zaletą. Wydana w 1863 roku książka sprzedawała się jak świeże bułeczki. Jeszcze za życia ukazała się niezliczona liczba wydań oraz nieprzebrana ilość przekleństw i klątw rzuconych na autora (konkurować z nim mógł tylko Darwin). Niczym diabeł święconej wody, ludzie trwożyli się przed rozprawą Renana. Kilkaset lat wcześniej pewnie by chłopinę spalili, w połowie XIX wieku, został tylko… wybitnym intelektualistą.

Na początku XX wieku w Krakowie była to wciąż lektura zakazana. Renan w galicyjskiej szkole był czytany tylko pod ławką (vorsichitg), co nie skończyło się dobrze ani dla naszego bohatera, ani dla jego wspomnianego przyjaciela ani – i to już moja interpretacja – dla całej Galicji.  
A książka to ważna i pięknie się kończy: „Kult jego będzie się wciąż odmładzał; legenda jego będzie zawsze budziła łzy w oczach; cierpienia jego poruszą najszlachetniejsze serca; wszystkie wielki będą świadczyły, że w całym plemieniu ludzkim człowiekiem największym był Jezus”*.

Do poczytania:
(Ostrożnie!)*Ernest Renan: Żywot Jezusa. Przeł. Andrzej Niemojewski. Kraków 1904.
**Zygmunt Nowakowski: Rubikon. Warszawa 1990 (pierwsze wydanie: 1935).

wtorek, 5 lutego 2013

Z podręczników filozofii. Część 2


Dziś fragment o tym, że istnieją filozofowie, których za nic nie można zrozumieć. Nie podam nazwisk takowych, by nie urazić kilku moich kolegów i koleżanek, którym wydaje się, że jednak coś zrozumieli.

„Nie darmo w Warszawskim Towarzystwie Filozoficznym jeden z wyznawców Wrońskiego odpowiedział przed laty uczestnikom dyskusji, którzy uwydatniali brak logicznego sensu w wypowiedziach twórcy Prawa stworzenia: »Aby zrozumieć język Wrońskiego, trzeba przez piętnaście lat żyć tylko jego słowami«. Język mistyki nie działa tak szybko jak haszysz”.

Oto Pan Hoene-Wroński - tylko 15 lat wczuwania

Stanisław Ossowski: Nauki społeczne w problematyce teorii kultury. W: Idem: O nauce. Dzieła. T.IV. Wrocław 1967, s. 294.