środa, 30 października 2013

Ciemność magiczna

Najnowsza książka Joanny Bator, uhonorowana w mijającym miesiącu nagrodą Nike, nie daje się łatwo zaszufladkować. Nie jest ani kryminałem, ani thrillerem, ani baśnią, ani satyrą. A właściwie jest po trochu nimi wszystkimi na raz – Autorka łączy bowiem wymienione konwencje w całość. Zaznaczmy od razu: w całość interesującą i wciągającą.

Główny temat książki – molestowanie seksualne dzieci – został odniesiony do różnych momentów historycznych i wielu sytuacji. Doświadczanie przemocy w dzieciństwie (często wyparte z psychiki na całe lata) okazuje się bowiem być udziałem wielu spośród bohaterów książki. Ten temat to „ciemno, prawie noc”. Musi wiązać się ze smutkiem, przerażeniem, bezsilnością. I tak, wiąże się z nimi. Uczucia te stają się udziałem wykorzystywanych dzieci, świadków ich cierpień, a także tych, którzy o przemocy wobec dzieci dowiedzieli się po latach.

Na szczęście Bator nie grzęźnie w coraz to czarniejszy odcień czerni. Dla równowagi, na stronach książki rysuje wyrazistych, sympatycznych a bywa, że i zabawnych bohaterów. Wspomnijmy kilkoro z nich: główną bohaterkę – dziennikarkę Alicję Tabor, która po piętnastu latach nieobecności wraca do rodzinnego Wałbrzycha, by napisać reportaż o zaginionych tam niedawno dzieciach; Ewę – nieżyjącą siostrę Alicji, dziewczynę pełną fantazji, marzeń i troski o młodszą siostrę, którą poznajemy dzięki wspomnieniom, rozmowom i pewnemu listowi; Alberta Kukułkę, bliskiego Alicji przyjaciela jej nieżyjącego ojca; ekscentryczną bibliotekarkę Celestynę, która okazuje się być dawnym szkolnym kolegą reporterki; sprytną babcię-karmicielkę zaginionego chłopca; kociary – dziwne kobiety mieszkające w okolicy, opiekunki bezpańskich kotów i tych, „których nikt nie kocha”.

Na stronach „Ciemno, prawie noc” nie brakuje też przełożonych na język literackiej (w tym wypadku – satyrycznej) fikcji, scen znanych dobrze obserwatorom polskiej rzeczywistości medialnej. Mam tu na myśli spory (i bitwy!) zwolenników i przeciwników samozwańczych wałbrzyskich proroków* czy też długie (moim zdaniem zbyt długie) passusy oddające rzeczywistość forum internetowego, którego użytkownicy komentują lokalne wydarzenia. Sceny to przygnębiające, ale jednocześnie odrywające od przygnębiającej czerni głównego tematu.

Przede wszystkim jednak trzeba wspomnieć o magicznym wymiarze wałbrzyskiego świata á la Bator. Kociary, dziwne zbiegi okoliczności, wciąż powracające opowieści o księżnej Daisy von Pless, mieszkającej swego czasu w zamku Książ, pewien mężczyzna, który – jak się w końcu okazuje – zza grobu pomaga głównej bohaterce uporać się z jej trudną przeszłością. Magiczny wymiar książki pozwala  zrównoważyć ciężar gatunkowy podjętego tematu. Tak jak – być może? – dzieciom, których nikt nie kocha, baśnie pozwalają przetrwać w ciemności.

Joanna Bator, Ciemno, prawie noc, Wyd. W.A.B., Warszawa 2012.


* Walczą o ideę pomnika Matki Boskiej Bolesnej – zupełnie jakby chodziło o pewien najbardziej chyba znany w Polsce ostatnimi czasy krzyż...

sobota, 5 października 2013

Głowacki o Kosińskim

Tytuł posta jest mylący, bo oczywiście NIE JEST TO  książka Głowackiego o Kosińskim. Good night, Dżerzi, to książka Głowackiego o niejakim Dżanusie, który na zlecenie Klausa (niemieckiego producenta, za którego zamówieniem kryją się osobiste pobudki) pisze scenariusz o Dżerzim – czyli Kosińskim.

Mamy tu zatem kilka warstw czasowych a także kilkoro narratorów – przeplatających się w tej porwanej nieco opowieści. Dżerzi jako mały chłopiec – w Sandomierzu, a także w małej wiosce, w której ukrywa się przed nazistami; Dżerzi jako słynny pisarz, nowojorczyk o specyficznych upodobaniach seksualnych; Dżerzi jako wielki mistyfikator, wokół którego zaciska się pętla oskarżeń. Dżanus wspominający swe pierwsze emigracyjne lata; Dżanus spotykający się z producentami, z polskimi aktorami pracującymi w NY jako kelnerzy, z reżyserami. Klaus i jego żona Masza, gdy poznają Dżerziego w Nowym Jorku; Dżerzi, gdy wbrew początkowemu oporowi Maszy coraz mocniej wciąga ją w swój świat.

Książka składa się z wielu obrazów – a skoro ma być sprawozdaniem z pisania scenariusza filmowego, wobec tego powiedzmy: z wielu scen – które nie składają się jednak w spójną historię. Jak bowiem pewnym momencie wyznaje Dżanus – „[...] owszem, piszę, ale nie jestem pewien kolejności tych scen, mam kłopoty z zaplanowaniem, bo zaplanować to znaczy zrozumieć, a z tym też mam kłopoty”. Tym chyba jednak nie powinniśmy się przejmować, uznając to, co mówi jeden z bohaterów książki: im dalej od prawdy, tym bliżej do Dżerziego.
Good night, Dżerzi czyta się świetnie, jak to książkę Głowackiego: ironia, wnikliwe obserwacje, czarny humor, trochę melancholii. Samo życie.


Janusz Głowacki: Good night, Dżerzi, wyd. Świat Książki, Warszawa 2010.