sobota, 31 grudnia 2011

Jak pisać o niczym, czyli stukam się w głowę

Nic się nie dzieje proszę pana. Nic (Inżynier Mamoń)

W 1975 roku nowojorskie wydawnictwo Harmony Book wydaje książkę The Nothing Book. 192 nienumerowane i niezadrukowane strony. Autorem jest Nobody. Wydaje mi się, że nawet Eco nie ma z nim szans. Bardzo życiowa książka, w pewnym sensie drugi i zapewne ostatni tom Bycia i nicości Jeana-Sol Partre’a.



Chciałem napisać coś mądrego, bo i laureat konkursu szczególny, ale mam pustkę w głowie. Chyba już wiem, co miał na myśli Heidegger pisząc: nicość nicuje. To chyba właśnie to szczególne uczucie, gdy nie wiadomo co napisać o pisaniu o niczym. Można się faktycznie strwożyć, choć minus i minus powinno dawać plus. Poratował mnie, zresztą nie pierwszy raz Thomas Bernhard, u którego przed kilkoma dniami odkryłem te oto słowa:

„Nietzsche, powiedziałem do Gambettiego, stukam się w głowę, a ona jest pusta, całkowicie pusta. Schopenhauer, mówię sobie i stukam się w głowę, a ona jest pusta. Stukam się w głowę, mówię Kant i mam całkowitą pustkę w głowie. To straszliwie przygnębia, powiedziałem do Gambettiego. Myśli pan o całkiem zwyczajnym pojęciu, a pańska głowa jest pusta. Nic” (Wymazywanie. Przeł. Sława Lisiecka, s. 131).

I ja też stukam się w głowę.

I na koniec z życzeniami Wszystkiego Najlepszego w Nowym Roku dla wszystkich czytelniczek i czytelników:


piątek, 30 grudnia 2011

Oświecenie

„Jak Pan wie, Panie Premierze, do mojego kraju przylatują codziennie tysiące cudzoziemców po oświecenie. Jadą w Himalaje, do Benaresu albo do Both Gaja. Siedzą w dziwacznych pozycjach jogi, palą haszysz, pieprzą się z sadhu i myślą, że doznają oświecenia.”*


Obraz Indii, wyłaniający się z książek Aravinda Adigi, jest porażający. Nijak nie ma się do mitycznego obrazu, utrwalonego w zachodniej kulturze – Indii jawiących się jako mekka, w której ukojenie odnajdą wszyscy poszukujący mistycznych doznań i duchowej odnowy. Nijak nie ma się też do kiczowatych obrazków rodem z Bollywood, które w pewien sposób ów mityczny wizerunek Indii wzmacniają i z całą pewnością go nie dekonstruują.

Najmocniejsze są chyba te opisy, które znajdziemy w Białym tygrysie, książce za którą Adiga otrzymał w 2008 roku Nagrodę Bookera. Balram Halwai z Balgramu vel Biały Tygrys, pisze (przez siedem kolejnych nocy) listy, których adresatem jest premier Chin, Wen  Jiabao. Opisuje w nich swoją historię, jak sam stwierdza – dzieje prawdziwej przedsiębiorczości. Nie zamierzam tu zdradzać historii Białego Tygrysa. Napiszę tylko, że rozwija się ona na tle mocno rozwarstwionego społeczeństwa, w którym ogromne znaczenie wciąż odgrywają pozostałości kastowe. Wszechobecna korupcja, szkolnictwo poniżej dopuszczalnego poziomu, niedożywienie, slumsy, głodni ludzie mieszkający na ulicy, brud, smród na ulicach Dehli i bogate elity wykorzystujące biedotę na każdym kroku – bez tych „bohaterów” książki, losy jej głównej postaci potoczyłyby się zupełnie inaczej.

Między zabójstwami – to z kolei swoisty „przewodnik” po Kittur, mieście znajdującym się na południowo-zachodnim wybrzeżu Indii. Książka składa się z (pisanych kursywą) informacji o mieście, które mogłyby być wygłoszone przez przewodnika pokazującego Kittur turystom lub zamieszczone w broszurce dotyczącej miasta. Główna część książki (pisana normalną czcionką) to opowiadania o mieszkańcach Kittur. Biedakach, którzy żyją z dnia na dzień, śpią na ulicy, są niewykształceni, nie dojadają, przyjeżdżają do miasta w poszukiwaniu pracy i lepszego życia – a znajdują nędzę i walkę o najmniejszy skrawek „miejskiego tortu”.

Jednym z przewodnich wątków wszystkich książek Adigi są – górnolotnie rzecz ujmując -  rozważania nad istotą ludzkiej moralności. Cyniczny Biały Tygrys stawia siebie „poza dobrem i złem”, bezlitośnie wcielając w życie Nietzscheańskie wezwanie do przewartościowania wszystkich wartości. Bohaterowie opowiadań zebranych w Między zabójstwami często dla kilku rupii odrzucają resztki godności, czasami nawet dostrzegając i nazywając swoje zezwierzęcenie. Bohaterowie Ostatniego mieszkańca – choć w odróżnieniu od wielu innych postaci z książek Adigi są w tej dobrej sytuacji, że mają gdzie mieszkać i co jeść – w obliczu niezwykle intratnej (jak na tamtejsze warunki) propozycji, stopniowo oddalają się od wcześniej wyznawanych wartości. Z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień przesuwają granicę, poza którą decydują się wykroczyć, by osiągnąć swój cel.

Adiga pozbawia czytelnika wszelkich złudzeń. Odbrązawia świat, który idealizujemy. Pokazuje, że wartości duchowe tracą znaczenie, gdy w grę wchodzi nędza, wielodniowy głód i ciągłe upokorzenia.
Gorzka to lektura, jednak z całą pewnością godna polecenia.

Aravind Adiga, Biały tygrys, tłum. Ludwik Stawowy, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2009.
Aravind Adiga, Między zabójstwami, tłum. Agnieszka Barbara Ciepłowska, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2009.
Aravind Adiga, Ostatni mieszkaniec, tłum. Ludwik Stawowy, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2011.


* Cytat pochodzi z książki Biały tygrys.


niedziela, 25 grudnia 2011

Zrób sobie raj

Pamiętam moją pierwszą podróż do Pragi i towarzyszące jej zadziwienie na widok t-shirtów z wizerunkiem Jezusa przerobionym na popkulturową modłę, powszechnie sprzedawanych na ulicznych straganach.
Pomyślałam wtedy – przecież to tak bliscy nam sąsiedzi, a okazują się być tak inni od nas! W naszym kraju to byłoby niemożliwe.
Specyfika czeskiej (nie)wiary to temat przewodni książki Zrób sobie raj Mariusza Szczygła. Tak jak w Gottlandzie – pierwszej książce Szczygła o Czechach – mamy tu do czynienia ze zbiorem esejów, reportaży i osobistych notek.
Autor porusza także inne tematy (na przykład w świetnych tekstach o Egonie Bondym czy Janie Saudku), jednak charakterystyczny dla naszych południowych sąsiadów ateizm (80% Czechów deklaruje, że nie wierzy!) jest dominującym wątkiem książki.
Oprócz pytań o to, skąd się bierze i jakie oblicza ma czeski ateizm (wiele analiz w książce), ciekawe jest także to, jak wygląda czeska wiara. Jaki jest czeski wierzący?
Nie ma rzecz jasna jednej odpowiedzi, czego odzwierciedlenie znajdziemy w różnych fragmentach książki. Okazuje się na przykład, że księża w Czechach cieszą się, gdy powstają obrazoburcze obrazy Boga – bo wtedy przynajmniej w ogóle się o nim mówi. Z kolei głęboko wierzący policjant wyznaje, że trzyma swoją wiarę w tajemnicy, by nie zostać odrzuconym – w pracy, a nawet w rodzinie.
Jeden z księży, który do Czech przyjechał z Chorzowa i prowadzi parafię, cieszącą się – jak mówi – ogromnym zainteresowaniem wiernych (aż trzystu parafian!):
„Przyjechałem do Czech, nauczony w seminarium wielu rzeczy. Mówię o zbawieniu, a dla nich to pojęcie z innego świata. Jak można zbawić kogoś po śmierci, jeśli w grobie leży szkielet? – pytają. Tu ludzie zadają pytania jak dzieci. I ja szukam słów, które przemówią. Tylko że to nie są dzieci, bo są wykształceni i inteligentni”.
Zrób sobie raj to książka szeroko omawiana i znana. Od siebie dorzucę zatem jedynie – w ramach zachęty – że Mariusz Szczygieł ma świetny styl i niewątpliwy reporterski talent. Zrób sobie raj czyta się rewelacyjnie, choć przeszkadzał mi nieco nadmiar zachwytów nad wyjątkowością czechofilów. Tym niemniej książka jest interesująca i stanowi cenne źródło wiedzy o tym bliskim, a tak innym od naszego kraju. A tym, którzy jeszcze nie znają – gorąco polecam także Gottland.

Mariusz Szczygieł, Zrób sobie raj, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010.
Mariusz Szczygieł, Gottland, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2006 (wydanie drugie – 2010).

czwartek, 22 grudnia 2011

Filozagadka 1

Filozoficzno-literacki konkurs. O kim mowa w wierszu? Do wygrania: wybór tematu postu, który napiszemy specjalnie dla Ciebie „mądralo”.

Gottfried Benn: Turyn I

„Podeszwy zdarłem sobie do imentu”,
Napisał wielki geniusz z rozżaleniem
W ostatnim liście resztkę atramentu,
Nim go zabrali na psychiatrię w Jenie.

Nie mogę już kupować żadnych książek,
W księgarniach więc przeważnie czas mi płynie:
Notatki – potem szybko coś przekąszę: -
Tak mi mijają teraz dni w Turynie.

Podczas gdy pleśń szlachetna Europy
Ciągnęła soki z Bayreuth, Pau, Epsomu,
On dorożkarskie konie obejmował,
Nim go gospodarz zaciągnął do domu.

Przeł. Tomasz Ososiński 

wtorek, 20 grudnia 2011

Nonsens jako sens

Nonsens jako fundament twórczości? życia? wszelkiego działania?
Tak!
Nonsens jest bliższy rzeczywistości  niż rozum, który służy tylko temu, by ją znosić.



Lubię prawdziwych mężczyzn,1967



Co powinien zatem twórca (jeśli cokolwiek powinien)?
Dla kogo ma tworzyć?
Jakie zadania sobie stawiać?
Po sztuce dla ludu tworzonej przez lud, po demagogii sztuki schlebiającej masom, czas na sztukę tworzoną przez jednostkę dla niej samej, sztukę niewdzięczną, częstokroć niezrozumiałą, szorstką, lecz czytelną dla jedynej publiki wartej zachodu: dla twórcy.
Inni – jeśli zechcą – niech dołączą.




Bez tytułu



Ale na jaki temat?
Na każdy możliwy. Od A do Z.

Na przykład na temat:
(A) anatomii (Lewa noga to najlepsze, co mam);
(B) boga (Bóg widzi wszystko, słyszy wszystko, myli wszystko);
(C) czasu (Gdyby wszyscy zaparli się mocno prawą nogą i zaczęli hamować, czas biegłby wolniej);
(D) dzieci (Dzieci nie są tak głupie, jak to się wydaje dorosłym, i od chwili, gdy zaczynają jeść mięso, wiedzą, że wokół dzieje się coś dziwnego);
...
(F) filmów (Filmy awangardowe zaczną powstawać dopiero wtedy, gdy ktoś wynajdzie awangardowe pieniądze);
...
(K) kuchni (Nauczyciel próbował zjeść leniwego ucznia);
...
(S) samobójstwa (Sto argumentów na rzecz niezwłocznego samobójstwa: [...] 9. Dowiodę, że mój horoskop kłamie. [...] 12. To niezawodny środek na łysienie [...] 35. To dobry sposób, by rzucić palenie. [...] 38. Nie mam co na siebie włożyć [...]);
...
(Z) zaświatów (Trup się budzi, a jego fatalny humor osiąga szczyt). 


Pozostałe Toporowe tematy - a także o wiele więcej na te, które zostały tu wymienione - zebrała Agnieszka Taborska w książce: Abecadło Topora. Wszystkie cytaty zostały zaznaczone kursywą i pochodzą z tej książki.

Abecadło Topora, wybór, przekład i wstęp Agnieszka Taborska, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2005.

niedziela, 18 grudnia 2011

Z widokiem na Neckar

Filozofia już od swego zarania jest w ruchu. Sokrates wałęsał się po agorze, Platon po jaskini, Arystoteles po Liceum…. Doszło nawet do tego, że filozofowanie utożsamiło się z przechadzaniem.
W Heidelbergu znajduje się faktyczna droga filozofów – Der Philosophenweg. Za nazwą drogi nie stoją jednak żadni wybitni filozofowie, którzy tamtędy spacerowali. Po prostu była to trasa, którą przechadzali się studenci, spacerowali i rozmyślali. A wiadomo, jak ktoś rozmyśla, to jest to na pewno filozof. Niemal dwa kilometry wymagającego spaceru, dokoła lasy, piękne ogrody, pomnik Eichendorffa, jakiś kamol Hölderlina, zachwycające widoki na stare miasto i Neckar.



I tak, jak starożytni myśliciele przechadzali się wspólnie, tak współczesny filozof spaceruje samotnie, o czym świadczą alpejskie wspinaczki Nietzschego oraz miejskie spacery Kanta (zawszę tą samą drogą i zawsze sam). Gadamer podsumowuje to tak: „Pójście samemu na spacer, samotne rozmyślanie – oto co dopiero w nowożytności, od czasów Rousseau, stanowiło dla każdego zaproszenie do filozofowania. Natura to siła duszy wynikająca z samotności”.

Pięknie, ale istnieje jeszcze trzeci sposób na filozoficzną przechadzkę: spacer z psem, który stanowi idealną syntezę (a wiadomo od Hegla, że jest to coś więcej niż teza i antyteza) wspomnianych wyżej teorii: współfilozofowania i samotności zarazem. Trzeba tylko mieć ze sobą dobry patyk. 


Cytat pochodzi z H.-G. Gadamer: O skrytości zdrowia. Przeł. Andrzej Przyłębski. Wyd. Media Rodzina. Poznań 2011, s. 119

piątek, 16 grudnia 2011

Wyjątkowość

- Czy była taka jak wszyscy?
- Nie była dokładnie taka jak wszyscy. Ale kto jest? Nigdy nie myślałam o sobie, że jestem taka sama jak wszyscy.*

Alice Munro to moje osobiste odkrycie literackie tego tygodnia. Oczywiście słyszałam o niej, więc gdy w antykwariacie natknęłam się na zbiór jej opowiadań, kupiłam go bez wahania. Nie zawiodłam się. Uciekinierka należy do książek, które czyta się jednym tchem.
Opowiadania koncentrują się wokół pozornie zwykłych wydarzeń. Młoda matka odwiedza mieszkających daleko rodziców, stara kobieta spotyka w obcym mieście dawno nie widzianego kuzyna, dwudziestojednoletnia dziewczyna podąża za mężczyzną przypadkowo poznanym w pociągu. Każda z historii staje się punktem wyjścia dla wnikliwej analizy emocji, oczekiwań czy wspomnień ich uczestników.
Munro pisze przede wszystkim o kobietach. W różnym wieku, z różnym bagażem doświadczeń. O kobietach silnych, słabych, zdecydowanych, uległych. Oszczędnymi środkami oddaje wyjątkowość każdej z nich. W każdym z opowiadań dowodzi, że udziałem każdego i w każdym życiowym momencie, może stać się coś niezwykłego. A także, że to, co uważamy za zwyczajne koleje życia, wcale takie nie jest. Przekonujemy się o tym, doświadczając własnego losu.

Alice Munro, Uciekinierka, tłum. Alicja Skarbińska-Zielińska, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2009.

*Cytat pochodzi z opowiadania Moce z tomu Uciekinierka.

piątek, 9 grudnia 2011

Medytacje o winie

Już na samym początku muszę przyznać, że żaden ze mnie koneser wina. Potrafię rozróżnić białe wino od wina czerwonego, słodkie od wytrawnego, ale już marki, szczepy, słynne piwnice, proces fermentacji, bukiety itd. to dla mnie czarna magia. Bibosz zatem ze mnie kiepski. Załóżmy jednak, że picie wina, a myślenie o piciu wina to dwie różne sprawy.

Skąd bierze się filozofia? Ze zdziwienia, z wątpienia, z rozpaczy, z pragnienia komunikacji… A może po prostu z wina? Nie chodzi mi o bełkotliwe dyskusje, lecz raczej o filozoficzne upojenie, o Dionizosa. Tak bowiem, jak wino jest towarzyszem filozofii, tak filozofia zrodziła się z wina. Czyż słowa te nie odnoszą się to również do religii?

Ale picie wina to również podróżowanie (Le tour de France), doznania estetyczne, gdyż dobry winny trunek oferuje nam tego samego rodzaju przeżycia, co na przykład wiersz Johna Donne’a. Wreszcie, podczas picia może zajść swoiste metafizyczne poznanie, gdyż z jednej strony – dusza przypomina sobie o ciele, z drugiej zaś ciało łączy się z duszą. „Mind-body problem” rozwiązuje się sam.



Jak zatem należy pić wino? Scruton podaje cztery zasady. Oto one:
1.      Pij, co chcesz i ile chcesz.
2.      Swoim piciem nie powinieneś przysparzać cierpień bliźnim.
3.      Picie nie powinno powodować trwałych szkód na ziemi.
4.      Nie pij niczego, co sprzedają w plastikowych butelkach.

Autor radzi ponadto, jakie wino pić do jakiego filozofa. I tak, do Kanta pasuje biały Hermitage Chante Alouette (rocznik 1977), do Hegla chianti classico. Czytając Kierkegaarda najlepiej rozkoszować (a raczej umartwiać) się trydenckim marzemino, do Berkeleya nadaje się tylko szklanka dziegciu. Hołd Heideggerowi należy zaś wznieść pustym (wypełnionym nicością) kieliszkiem.

Do poczytania:
Roger Scruton: Piję, więc jestem. Przewodnik filozofa po winach. Przeł. Michał Szczubiałka. Wyd. Aletheia. Warszawa 2011. 

sobota, 3 grudnia 2011

Blondynka

Marilyn: sex bomba, ucieleśnienie męskich marzeń, wydatne piersi i jędrne pośladki, wąska talia, przymrużone oczy, usta stworzone do pocałunków.
Marilyn: barwiąca włosy na platynowy blond farba o gryzącym zapachu chemikaliów, deformujące stopy pantofle na dziesięciocentymetrowych szpilkach, sukienka tak obcisła, że uniemożliwia siadanie i wymusza zachowanie rytmicznego i płytkiego oddechu.
Marilyn: produkt Wytwórni (Marilyn? nie podoba mi się to imię!), wywoływana na twarzy Normy Jean przez oddanego jej makijażystę, fryzjerów, garderobiane.

Jej problem nie polegał na tym, że był głupiutką blondynką, lecz na tym, że ani nie była blondynką, ani  nie była głupia.




Podczas lektury książki Joyce Carol Oates o Normie Jean Baker – którą świat zna jako Marilyn Monroe – tak wiele zdarzeń wydaje się niewiarygodnych. To zdaje się być niemożliwe, by tak wiele nieszczęść spadło na jedną osobę – jako kilkulatkę niemal utopioną we wrzątku przez własną matkę, oddaną przez opiekunów do sierocińca, wędrującą po rodzinach zastępczych. Wydaną za mąż w wieku szesnastu lat, podczas gdy ona sama chciała skończyć przynajmniej średnią szkołę (kompleks braku wykształcenia będzie ją prześladował do  przedwczesnej śmierci – przez całe życie będzie starała się dokształcać, czytając wszystko, co tylko wpadło jej w ręce). Zdaną na wiele toksycznych relacji – zarówno w Hollywood, jak i w „zwykłym świecie”. Wystraszoną, że tak, jak jej matka, trafi do zakładu  psychiatrycznego. Nie znającej szczęśliwych związków, nie mogącej zrealizować swojego wielkiego pragnienia i obsesji – urodzenia i wychowania dziecka. Znerwicowaną, szukającą pocieszenia w lekarstwach – uspokajających i pobudzających na zmianę. Znoszącą wiele upokorzeń, z których wiele wynikało z wizerunku medialnego, w jaki wtłoczyła ją wytwórnia.
A przecież Oates nie opisała wszystkiego. Nie napisała biografii, a jedynie powieść inspirowaną życiem aktorki, zamieszczając w niej wybrane wydarzenia z jej życia, traktując je jako symbole  tego, co w rzeczywistości zaistniało ze znacznie większą intensywnością i częstotliwością. Sięgając po różne środki formalne, zarysowała wnikliwy portret psychologiczny kobiety, która będąc na oczach całego świata, nie potrafiła poradzić sobie ze swoim życiem.
To mocna książka, druzgocąco rozprawiająca się z mitem Marilyn – ucieleśnienia marzeń zarówno kobiet, jak i mężczyzn (choć z różnych powodów...). Niestety z góry wiadomo, że ta historia dobrego zakończenia mieć nie może.

Joyce Carol Oates, Blondynka. Powieść, tłum. Mariusz Ferek, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2002.