wtorek, 29 listopada 2011

Opodal ogrodów wikliny

Jedni śpiewają Miłosza, inni Okudżawę, a jeszcze inni Yeatsa. Dziś w cyklu „literatura w muzyce” kilka słów o zespole The Waterboys i ich spotkaniach z twórczością poety  W.B. Yeatsa. To, że Irlandczyk wielkim poetą był nie podlega dyskusji. A i z Mike’a Scotta niczego sobie muzykant. To bodaj po wysłuchaniu albumu Dream Harder pierwszy raz usłyszałem słynne: „ładnie grali, panie doktorze”. Wciąż ładnie grają.
Mike Scott i spółka wielokrotnie korzystali z twórczości Yeatsa, by wspomnieć tylko rewelacyjne The Stolen Child na płycie Fisherman’s Blues. W tym roku ukazała się płyta pod intrygującym tytułem An Appointment with Mr Yeats. Chciałbym jednak przypomnieć dziś inną pieśń, absolutny standard, czyli Down by the Sally Gardens (1889). Wspomnę tylko, że Yeats chciał odtworzyć piosenkę, którą często nuciła stara kobieta ze wsi Ballisodare. Muzykę do słów poety napisał Herbert Hughes.
Historia z The Waterboys jest nieco naciągana, ponieważ zespół tylko akompaniuje, a  śpiewa legenda tradycyjnej pieśni irlandzkiej – Tomás Mac Eoin. Ale i tak udało się im stworzyć – moim zdaniem – najlepsze (spośród zapewne tysiąca innych) wykonanie tego utworu.
A tak leci historia o spotkaniu między wierzbami:

Opodal ogrodów wikliny

Opodal ogrodów wikliny z kochaną spotkać się miałem:
I przeszyły przez zarośla jej nóżki śnieżnobiałe.
Chciała, bym miłość brał lekko, jak drzewo liście rodzi,
A ja byłem młody i głupi, nie chciałem się na to zgodzić.

W polu nad rzeką płynącą z moją kochaną stałem,
Złożyła mi na ramiona swe ręce śnieżnobiałe
Chciała, bym życie brał lekko, jak trawa na grobli rośnie,
Lecz byłem młody i głupi, i teraz płaczę żałośnie.

Przeł. Ludmiła Marjańska



Do posłuchania:
The Waterboys: Room to Roam (wydanie z 2008 roku)

Do poczytania:
W.B. Yeats: Wiersze wybrane. Wybór tekstów. Wyd. Ossolineum. Wrocław-Warszawa-Kraków 1997.

piątek, 25 listopada 2011

Symptomy bibliomanii

Agnieszka Drotkiewicz pisała swego czasu o „dziewczynach pióra”. Anne Fadiman to bezsprzecznie jedna z nich, do tego nieuleczalnie chora na zaszczepioną genetycznie bibliomanię*. Choroba ta ma poważne konsekwencje dla chorego, jego rodziny, przyjaciół, a nawet (w znaczący sposób!) dla zamieszkiwanej przezeń przestrzeni.
Dla tych, którzy chcieliby sprawdzić, czy sami nie są nosicielami tego zjadliwego wirusa (choć atakującego stosunkowo niewielką część populacji, w każdym razie z całą pewnością – jak  pokazały zeszłoroczne badania BN** – w Polsce epidemia nam nie grozi), Fadiman napisała przewodnik po tej chorobie, w którym kolejno opisuje zarówno wczesne symptomy, jak i objawy charakterystyczne dla zaawansowanego stadium rozwoju schorzenia.
By szanownym czytelnikom ułatwić zadanie autodiagnozy, zamieszczam poniżej kwestionariusz (oparty oczywiście na pracy Fadiman). Każdy, kto udzielił co najmniej trzech twierdzących odpowiedzi proszony jest o udanie się do najbliższego punktu pierwszej pomocy***.

  1. Czy masz emocjonalny stosunek do zgromadzonych przez siebie woluminów?
  2. Czy w trakcie wizyty w antykwariacie towarzyszy Ci nieusuwalny entuzjazm, a po odnalezieniu wśród wielu tytułów tego upragnionego – skoki ciśnienia?
  3. Czy Twój stosunek do książek jest radykalny (do wyboru: radykalnie dworski [nie wolno niszczyć książek!]  i radykalnie wyluzowany [czytaj gdzie chcesz, notuj na marginesach i ciesz się lekturą])?
  4. Czy w przypadku braku jakiejkolwiek książki pod ręką odczuwasz niepokojący i nasilający się z czasem głód lektury (który starasz się niekiedy zaspokoić czytaniem czegokolwiek)?
  5. Czy w jakichkolwiek sytuacjach codziennych najpierw rzucają Ci się w oczy literówki, błędy interpunkcyjne bądź inne niedociągnięcia korektorskie – a dopiero później sedno sprawy, o którą w danej sytuacji chodzi?
  6. I wreszcie: czy cierpisz na chroniczny brak wolnej przestrzeni, na której mógłbyś układać swe nowe książkowe nabytki?

Objawów choroby jest znacznie więcej. Zainteresowanych (i zainfekowanych) odsyłam do świetnej „książki o książkach” Anne Fadiman – Ex libris. Wyznania czytelnika, opatrzonej fantastycznymi redaktorskimi dopowiedzeniami autorstwa Jana Gondowicza.



Anne Fadiman, Ex libris. Wyznania czytelnika, tłum. Hanna Pustuła, Paweł Piasecki, oprac. i noty Jan Gondowicz, wyd. Świat Literacki, Izabelin 2004.


*Odmiana genetyczna nie jest jedyną możliwą – nierzadko zdarzają się chorzy na nabytą odmianę bibliomanii.
**Chodzi o słynny raport Biblioteki Narodowej, zgodnie z którym jedynie połowa W.P. Rodaków sięga w ciągu roku po jakąkolwiek książkę.
*** Może to być antykwariat, księgarnia, biblioteka lub po prostu jakakolwiek najbliższa półka z książkami.

niedziela, 20 listopada 2011

Kto się boi Immanuela Kanta? Część czwarta

Nieomal dwieście lat temu, 21 listopada 1811 roku, nad jeziorem Wansee, wybitny niemiecki dramaturg, Heinrich von Kleist, precyzyjnym strzałem w usta (tak, aby nie uszkodzić twarzy) zastrzelił swą przyjaciółkę, Adolfinę Henriettę Vogel. Następnie w taki sam sposób zabił siebie. Wiele słów napisano o tym samobójstwie, czyniąc z niego pewnego rodzaju akt filozoficzno-literacki.

Dziesięć lat wcześniej, Kleist po raz pierwszy przeczytał Kanta (prawdopodobnie Krytykę czystego rozumu). Dzieło to doprowadziło go do traumatycznych przeżyć. Tezy „smutnej filozofii” zdruzgotały młodego pisarza. „Straciłem mój jedyny, najwyższy mój cel, teraz innego nie mam…” Cóż takiego się stało? Winna była filozofia Kanta, według którego poznanie prawdziwego świata jest dla człowieka niedostępne. Zgodnie z filozofią Kanta – jak wywodził Kleist - gdybyśmy zamiast oczu mieli zielone szkła, sądzilibyśmy, że wszystkie przedmioty na jakie patrzymy, są zielonego koloru. Nie wiedzielibyśmy jednak, czy owa zieleń przysługuje rzeczom, czy może zależy wyłącznie od naszego widzenia. To samo można powiedzieć o rozumie, który nie jest w stanie rozstrzygnąć, co jest prawdą a co pozorem.

Tak oto Kant, pozbawiwszy świata jego realnej podstawy,  uczynił życie Kleista piekłem. Ten w liście do Wilhelminy von Zenge pisał: „Bezczynnie krążyłem po swym pokoju, siadywałem przy otwartym oknie, wybiegałem na powietrze, wreszcie jakiś wewnętrzny niepokój pędził mnie po tawernach i kawiarniach, chodziłem, by się rozerwać, na przedstawienia i koncerty, a nawet chcąc się zagłuszyć, popełniłem głupstwo…” Co za głupstwo? Tego niestety nie wiem. Choć biedak nie mógł ani jeść, ani czytać, to na szczęście mógł pisać.

Czy kryzys związany z Kantem miał wpływ na samobójstwo Kleista? Nie jest to pewne, niech jednak jego przypadek będzie przestrogą dla tych, którzy uważają, że filozofia nie ma nic wspólnego z życiem… i śmiercią.

A. Masson:Portret poety Kleista (1939).  Zamiast kuli w ustach znajduje się kwiat

Do poczytania:
H. von Kleist: Listy. Przekład i wstęp Wandy Markowskiej. Wyd. Czytelnik. Warszawa 1983. 

czwartek, 17 listopada 2011

Nazywam się Barthes. Roland Barthes

Barthes jako wtórny system semiologiczny?
Czemu nie? – wszak po „ponowoczesnej autobiografii” (ach, te notki wydawnicze...) Rolanda Barthesa można spodziewać się wszystkiego.
Na przykład luźnych spostrzeżeń na temat nudy na konferencjach naukowych, cytatów z Brechta, zabawnie podpisanych zdjęć rodzinnych. Uwag o strukturalizmie, pisaniu, dyskursie. Fragmentów dziennika, listów. Rysunków. Notatek. Ankiet egzaminacyjnych z „zadaniami z Barthesa”.  Pojedynczych spostrzeżeń autora/bohatera na – tu nikt nie powinien być zdziwiony – każdy temat.
Czemu fragmenty? Bo „ile fragmentów i początków, tyle przyjemności”.
Bo „pierwotne upodobanie do szczegółu” wypiera chęć odtwarzania „mas” (Barthes wprawdzie nie pisze o braku chęci, ale o braku umiejętności – nie dajemy jednak wiary temu kokieteryjnemu wyznaniu).
Poniżej – na zachętę – fragment jednego z fragmentów. Przyczynek do dyskusji o powinnościach czytelniczych intelektualisty:
„[...] nie przeczytać Hegla byłoby czymś karygodnym dla dyplomowanego filozofa, marksistowskiego filozofa, specjalisty od Bataille’a.  Ale dla mnie? Gdzie zaczynają się moje czytelnicze powinności?”.


Roland Barthes, Roland Barthes, tłum. Tomasz Swoboda, wyd. słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2011.

sobota, 12 listopada 2011

O tyrańskiej namiętności

Oj, niezbyt szczęśliwe było niegdyś życie onanisty. Nie było ani prof. Lwa-Starowicza, ani nawet dra Depki. Musiał biedak polegać na innych lekarzach, w tym na niejakim J.-L. Doussin-Dubreuilu. A jego recepta była prosta: „Powtarzam, od chwili, gdy zdemaskuje się winowajcę, trzeba go natychmiast odizolować od osobników niewinnych, bo onaniści są potworami przeznaczonymi od usunięcia z klatki zwanej Naturą”. Biedak stawał zatem przed egzystencjalnym wyborem: albo – albo. No cóż, można powiedzieć, że los nieszczęśnika znajdował się w jego rękach. Beznadziejna sprawa. Chwilowo pomagało przywiązywanie do łóżek, modlitwy, zimne kąpiele, itp. Przydatny był także pewien wywar. Oto jego zawartość: „Pół garści utłuczonego drzewa chinowego/dwie garści świeżego szczawiu/szczypta szczytników małej centurii pospolitej/szczypta przetacznika leśnego”. To wszystko na trzy szklanki wody. Czy było skuteczne? Po składnikach zakładam, że to całkiem możliwe.
Dziś na te historie spoglądamy z uśmiechem, wiemy bowiem dobrze, jak uświadomił nam Woody Allen, że masturbacja to seks z kimś, kogoś się naprawdę kocha.

Do poczytania:
J.-L. Doussin-Dubreuil: Niebezpieczeństwa onanizmu. Listy i porady dotyczące leczenia chorób nim wywołanych. Z francuskiego przełożył i posłowiem opatrzył Krzysztof Rutkowski. Wyd. Słowo-Obraz-Terytoria. Gdańsk 2011.

środa, 9 listopada 2011

Zawód: filozof

Skończyłam właśnie lekturę książki W sieci Iris Murdoch. Pozycja ta warta jest polecenia z wielu powodów, dzisiejszy post nie ma być jednak recenzją, ale przyczynkiem do refleksji nad wyzwaniami stojącymi przed filozofem – filozofującym i kształcącym miłujących mądrość adeptów tej sztuki.
Murdoch, sama filozofka (była autorką m.in. pierwszej poświęconej Sartre’owi pracy anglojęzycznej!), jednemu z wielu barwnych bohaterów swej powieści, każe parać się tym niejasnym i już na pierwszy rzut oka wysoce podejrzanym zajęciem, jakim niewątpliwie jest filozofowanie. Otóż filozofem jest Dawid, kolega głównego bohatera książki Jacka Donaghue, który nagle zostaje pozbawiony lokum i między innymi u Dawida szuka schronienia.
Dawid to filozof – czyli kto? Jak wyjaśnia Donaghue, ów kumpel „jako filozof zajmuje się zawodowo istotą bytu, splotem istnienia [...] a nie różnymi błahostkami, z którymi większość z nas musi się stykać i mocować”. Ha! Nie dla (prawdziwego) filozofa zatem rachunki, zakupy i ścieranie kurzu.
Także filozof coś jednak czasem jeść musi. Powodowany zatem tą jakże przyziemną potrzebą, prowadzi zajęcia na pobliskim uniwersytecie. Skupia wokół siebie „wielu młodych ludzi, którzy część swej uwagi poświęcają Prawdzie”.
I tu nowy problem – zachęcać, czy zniechęcać? Naprowadzać na drogę, którą – po latach prób, błędów i przemyśleń – samemu się obrało, czy raczej pokazywać wielość kierunków, w których można podążyć?
Dawid to zdeklarowany antymetafizyk. Bez przedstawionych wyżej wątpliwości stara się odwieść swoich studentów od metafizyki, ba – od filozofowania! I, co zapewne świadczy o jego talencie dydaktycznym, nierzadko zamierzony cel osiąga: „od czasu do czasu udaje mu się nawrócić jakiegoś szczególnie podatnego na perswazję młodzieńca na własny sposób przeprowadzania analizy językowej, po czym młodzieniec ów w ogóle przestaje się interesować filozofią. Śledzenie wpływu Dawida na tych młodych ludzi przypomina obserwowanie ogrodnika przycinającego krzew różany: wycina właśnie te najmocniejsze, najlepiej rozwinięte pędy. Potem kiedyś może ten krzew zakwitnie, lecz – w intencji Dawida – zgoła nie filozoficznym kwieciem”.

Iris Murdoch


Cytaty pochodzą z książki:
Iris Murdoch, W sieci, tłum. Marianna Abrahamowicz, Maria Leśniewska, wyd. Czytelnik, Warszawa 1975.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Orbis Tertius

Proszę sobie wyobrazić świat, w którym rzeczy nie znajdują się w przestrzeni, lecz są serią czasowych następstw i zdarzeń. Istnieje tam specjalny język: nie ma rzeczowników, a jedynie czasowniki. I tak, księżyc to księżycować, a rzeka – wiecznie sączyć. Filozofowie tutaj nie poszukują prawdy, lecz zadziwienia. Największym zagrożeniem jest materializm, owo pozorne rozumowanie. Geometria obejmuje dwie dyscypliny: dotykową i wzrokową. Nie zna równoległych i uznaje, że człowiek, który zmienia swe położenie, tylko modyfikuje otaczające go formy. Wszystkie książki mają tę samą fabułę, a dzieła filozoficzne zawierają niezmiennie tezę i antytezę. Książka, która nie zawiera swojej antyksiażki jest niekompletna. Rzeczy podwajają się, ale dążą również do zatarcia i zatracenia szczegółów, gdy ludzie o nich zapominają. „Klasycznym jest przykład progu, który trwał, dopóki siadywał tam pewien żebrak, i który zniknął wraz z jego śmiercią. Zdarzało się też, że ptaki lub koń ratowały ruiny jakiegoś amfiteatru

Taki świat przedstawił Jorge Luis Borges, zainspirowany filozofią George’a Berkeley’a. Sam Argentyńczyk nie miał żadnego osobistego systemu filozoficznego, nawet do tego nie zmierzał. Jest „tylko” pisarzem. Można powiedzieć, że wykorzystywał filozofię idealistyczną dla swych prywatnych celów. Filozofia pomagała mu ogarnąć świat, którego prawdziwa istota jest ukryta. Podążając śladami swych wielkich mistrzów metafizycznego niepokoju: Calderona, Cervantesa, Poe’go, używał filozofii w taki sposób, jak Dante czy Milton wykorzystywali teologię. Filozofia jako służka literatury. Trzeba przyznać, że niewolnictwo to rozkoszne.

J.L. Borges: Tlön, Uqbar. Orbis Tertius. Przeł. A. Sobol-Jurczykowski. W: Nowa antologia osobista. Przeł. A. Sobol-Jurczykowski i inni. Wydawnictwo Literackie. Kraków 2006.

czwartek, 3 listopada 2011

Śniąc o miłości

Zakochanie to stan z jednej strony euforyczny, z drugiej zaś bardzo trudny.
Zakochany nie może jeść, pić ani spać. Wciąż chce być – choćby myślą – przy ukochanej osobie.
A co, jeśli zakocha się bóg snów?
A co, jeśli swoją ukochaną spotyka tylko w snach?
Między innymi o tym pisze Alexsander McCall Smith w książce o celtyckim bogu snów i miłości – Angusie.
Angusie zakochanym, ale też zsyłającym miłość i piękne sny. Przywracającym młodość.
Nic to dziwnego, że Angus jest jedną z najbardziej lubianych postaci celtyckiej mitologii i nic to dziwnego, że właśnie o nim Szkoci śpiewają dzieciom przed snem.







Do posłuchania: 
Annie Lennox, Dream Angus (tradycyjna szkocka kołysanka)

Do poczytania: 
Alexsander McCall Smith, Angus od snów. Celtycki bóg snów, tłum. Jolanta Kozak, Wydawnictwo Znak, Kraków 2007.